Tych grobów miało nie być

admin 2011-02-21

Odnaleziono nieznane dotąd miejsca pochówku żołnierzy podziemia niepodległościowego na cmentarzu Rakowickim

"Ci, co polegli w walce, nie giną" - takie słowa, wyryte na pomniku partyzantów wybudowanym na cmentarzu Rakowickim, należą się także "żołnierzom wyklętym". Fot. Anna Kaczmarz

W latach 1944-1956 orzeczono w Polsce ponad 8 tys. wyroków śmierci. Blisko połowa skazanych należała do podziemia niepodległościowego. Zabijano ich tzw. strzałem katyńskim, w tył głowy. Ciał nie wydawano rodzinom, tylko potajemnie chowano.

Niedawno odnaleziono tajny spis nazwisk żołnierzy podziemia, których szczątki znajdują się na polach grobowych krakowskiego cmentarza Rakowickiego. Historycy proponują, aby obok nagrobków osób pochowanych tam w późniejszych latach postawiono tabliczki upamiętniające ofiary stalinowskich represji.

Ten pomysł ma wielu entuzjastów. - Jestem zdecydowanie za. W moim przekonaniu przy głównym wejściu od strony ulicy Rakowickiej powinien się znaleźć plan cmentarza z naniesionymi kwaterami, zaś przy każdym miejscu pochówku powinna się znaleźć tabliczka. Jestem też zdania - biorąc pod uwagę, że wśród pomordowanych było wielu praktykujących katolików, którym przed zamordowaniem nie dano możliwości spowiedzi, a następnie pozbawiono ich ostatniej posługi - że należałoby odprawić mszę pogrzebową za wszystkich odnalezionych pomordowanych i poświęcić każde miejsce spoczynku - mówi dr Filip Musiał, historyk, pracownik krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

W Krakowie wyroki śmierci na działaczach niepodległościowego podziemia wykonywano na dziedzińcu więzienia św. Michała przy ul. Senackiej oraz na dziedzińcu więzienia przy ul. Montelupich. W pierwszych latach powojennych także w fortach przy ul. Kamiennej. Po egzekucji do rodziny wysyłano pismo zawiadamiające o konieczności odbioru z depozytu rzeczy osobistych. O miejscu złożenia zwłok nie informowano. W aktach IPN jest dokument Józefa Waszkiewicza, jednego z wojskowych sędziów tamtego okresu, który pisał: "Zwłoki zabitych jednako trafią do wspólnego grobu w kącie więziennego podwórza i nawet nikt z bliskich nie będzie mógł się pomodlić nad grobem, którego nie ma!".

Dzięki żmudnym pracom historyków z IPN wiemy, że zwłoki więźniów transportowano w drewnianych skrzyniach, które z reguły zakopywano w nieoznaczonych kwaterach na cmentarzu Rakowickim. Sądzono, że UB nie ewidencjonowała tych miejsc, w archiwach bezpieki nie znaleziono bowiem żadnych dokumentów. Tymczasem niedawno udało się odnaleźć tajny spis pól grobowych w starych księgach cmentarnych. Wiele z tych grobów formalnie nie istnieje, a w tych samych miejscach pochowano inne osoby. Najprawdopodobniej to pod nimi leżą partyzanci podziemia niepodległościowego. Z badań prowadzonych przez pracowników IPN na innych cmentarzach, np. we Wrocławiu, wiemy, że w miejscu tajnych pochówków partyzantów nigdy nie dokonywano ekshumacji. Grzebano tam kolejne ciała, płytko, pod powierzchnią ziemi. Wiele wskazuje, że tak samo postępowano w Krakowie.

Po odnalezieniu tajnego spisu pól grobowych partyzantów z Małopolski jest wreszcie szansa na to, aby rodziny ofiar systemu stalinowskiego mogły odwiedzić swoich bliskich w miejscu, gdzie leżą lub w jego pobliżu. Krakowski historyk Wojciech Baliński, który zajmował się tą sprawą, uważa, że te miejsca powinny być oznaczone specjalnymi tabliczkami.

We Wrocławiu w 1980 roku ocaleni koledzy ofiar postawili w miejscu ich pochówku krzyż z biało-czerwoną szarfą, ale został szybko usunięty. W 1987 roku chciano pole grobowe ofiar stalinowskich represji zlikwidować. Dzięki działaniu Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego przy wrocławskiej parafii św. Klemensa Dworzaka ustawiono tam białe krzyże z napisem "ŚP. Żołnierz Nieznany Polski Walczącej prosi o modlitwę". Groby zostały uratowane. W 1990 roku spoczywających tam żołnierzy AK, członków WiN-u, Narodowych Sił Zbrojnych oraz Batalionów Chłopskich uczczono symbolicznymi, granitowymi krzyżami. Na krzyżach pojawiły się nazwiska ofiar z datą stracenia, umieszczone tam przez rodziny.

W Krakowie wyroki śmierci na działaczy niepodległościowego podziemia wykonywano na dziedzińcu więzienia św. Michała przy ul. Senackiej oraz na dziedzińcu więzienia przy ul. Montelupich. W pierwszych latach powojennych także w fortach przy ul. Kamiennej.

Dr Filip Musiał, historyk, pracownik IPN, w jednej ze swoich licznych publikacji na temat aparatu represji stalinowskich pisze m. in., że funkcjonariusze UB często łamali przepisy dopuszczające - na życzenie skazanego - obecność w czasie egzekucji osoby duchownej. W sprzeczności z przepisami Wojskowego Kodeksu Postępowania Karnego postępowano także w czasie egzekucji, której dokonywał tylko jeden funkcjonariusz tzw. strzałem katyńskim w tył głowy. - Dlatego też osobę widniejącą na protokołach wykonania kary śmierci jako "dowódca plutonu egzekucyjnego" należy uznać za kata więziennego - uważa dr Filip Musiał. Krakowskich "dowódców" nieistniejących plutonów egzekucyjnych znamy z imienia i nazwiska.

Po egzekucji do rodziny wysyłano pismo zawiadamiające o konieczności odbioru z depozytu rzeczy osobistych. O miejscu złożenia zwłok nie informowano. Po odnalezieniu tajnego spisu pól grobowych partyzantów z Małopolski jest wreszcie szansa na to, aby rodziny ofiar systemu stalinowskiego mogły przynajmniej odwiedzić swoich bliskich w miejscu, gdzie leżą, lub w pobliżu. Krakowski historyk Wojciech Baliński, który zajmował się tą sprawą, uważa, że te miejsca powinny być oznaczone specjalnymi tabliczkami.

Ten pomysł ma wielu entuzjastów. Jednym z nich jest pracownik krakowskiego oddziału IPN Dawid Golik. Ma on zresztą swój osobisty udział w odnajdywaniu miejsc pochówku ofiar stalinowskich represji. Przy okazji zbierania materiałów do książki na temat działań partyzanckich oraz represji aparatu bezpieczeństwa na terenie Ochotnicy w latach 1945-56, udało mu się, we współpracy z pracownikami Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego, ustalić miejsca pochówku kilku partyzantów z oddziału Józefa Kurasia "Ognia".

- Z roku na rok nasza wiedza na temat tajnych pochówków poszerza się - mówi Dawid Golik. - Zdobywanie jej to jednak bardzo trudne zadanie, bo ludzie, którzy mogli być świadkami tych pochówków, przede wszystkim funkcjonariusze bezpieki, nie chcą tych informacji ujawnić. Wielu już nie żyje. W dalszym ciągu nie wiemy na przykład, gdzie jest pochowany Józef Kuraś "Ogień" czy Józef Świder "Mściciel", późniejszy dowódca "Wiarusów", a także inni żołnierze niepodległościowego podziemia.

Liczący dziś ponad 80 lat Władysław Świder, brat "Mściciela", i jego syn Stanisław Świder, lekarz Pogotowia Ratunkowego w Rabce, długie lata prowadzili na własną rękę poszukiwania miejsca, gdzie może leżeć ich krewny. Józef Świder ps. "Pucuła" o śmierci "Ognia" w lutym 1947 roku i decyzji Jana Kolasy "Powichra" o ujawnieniu się "Ogniowców", nie pogodził się z tą decyzją. Zorganizował oddział partyzancki "Wiarusy" i przyjął pseudonim "Mściciel". Władysław Świder w lecie 1946 roku został wysłany przez matkę do obozu "Ogniowców" na Turbaczu. Miał przekonać brata do kapitulacji. Gdy tam przebywał, obóz został otoczony przez funkcjonariuszy milicji i UB. Jego misja okazała się tym bardziej uzasadniona, ale, również, nadaremna. - Stryjek postawił się ojcu. Powiedział, że nie będzie służył dwóm Bogom - przytacza słowa, które usłyszał z rodzinnego przekazu dr Stanisław Świder, usprawiedliwiając ojca, który dziś, będąc w podeszłym wieku, nie wszystko już pamięta.

W Krakowie wyroki śmierci na działaczy niepodległościowego podziemia wykonywano na dziedzińcu więzienia św. Michała przy ul. Senackiej oraz na dziedzińcu więzienia przy ul. Montelupich. W pierwszych latach powojennych także w fortach przy ul. Kamiennej.

Dr Filip Musiał, historyk, pracownik IPN, w jednej ze swoich licznych publikacji na temat aparatu represji stalinowskich pisze m. in., że funkcjonariusze UB często łamali przepisy dopuszczające - na życzenie skazanego - obecność w czasie egzekucji osoby duchownej. W sprzeczności z przepisami Wojskowego Kodeksu Postępowania Karnego postępowano także w czasie egzekucji, której dokonywał tylko jeden funkcjonariusz tzw. strzałem katyńskim w tył głowy. - Dlatego też osobę widniejącą na protokołach wykonania kary śmierci jako "dowódca plutonu egzekucyjnego" należy uznać za kata więziennego - uważa dr Filip Musiał. Krakowskich "dowódców" nieistniejących plutonów egzekucyjnych znamy z imienia i nazwiska.

Po egzekucji do rodziny wysyłano pismo zawiadamiające o konieczności odbioru z depozytu rzeczy osobistych. O miejscu złożenia zwłok nie informowano. Po odnalezieniu tajnego spisu pól grobowych partyzantów z Małopolski jest wreszcie szansa na to, aby rodziny ofiar systemu stalinowskiego mogły przynajmniej odwiedzić swoich bliskich w miejscu, gdzie leżą, lub w pobliżu. Krakowski historyk Wojciech Baliński, który zajmował się tą sprawą, uważa, że te miejsca powinny być oznaczone specjalnymi tabliczkami.

Ten pomysł ma wielu entuzjastów. Jednym z nich jest pracownik krakowskiego oddziału IPN Dawid Golik. Ma on zresztą swój osobisty udział w odnajdywaniu miejsc pochówku ofiar stalinowskich represji. Przy okazji zbierania materiałów do książki na temat działań partyzanckich oraz represji aparatu bezpieczeństwa na terenie Ochotnicy w latach 1945-56, udało mu się, we współpracy z pracownikami Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego, ustalić miejsca pochówku kilku partyzantów z oddziału Józefa Kurasia "Ognia".

- Z roku na rok nasza wiedza na temat tajnych pochówków poszerza się - mówi Dawid Golik. - Zdobywanie jej to jednak bardzo trudne zadanie, bo ludzie, którzy mogli być świadkami tych pochówków, przede wszystkim funkcjonariusze bezpieki, nie chcą tych informacji ujawnić. Wielu już nie żyje. W dalszym ciągu nie wiemy na przykład, gdzie jest pochowany Józef Kuraś "Ogień" czy Józef Świder "Mściciel", późniejszy dowódca "Wiarusów", a także inni żołnierze niepodległościowego podziemia.

Liczący dziś ponad 80 lat Władysław Świder, brat "Mściciela", i jego syn Stanisław Świder, lekarz Pogotowia Ratunkowego w Rabce, długie lata prowadzili na własną rękę poszukiwania miejsca, gdzie może leżeć ich krewny. Józef Świder ps. "Pucuła" o śmierci "Ognia" w lutym 1947 roku i decyzji Jana Kolasy "Powichra" o ujawnieniu się "Ogniowców", nie pogodził się z tą decyzją. Zorganizował oddział partyzancki "Wiarusy" i przyjął pseudonim "Mściciel". Władysław Świder w lecie 1946 roku został wysłany przez matkę do obozu "Ogniowców" na Turbaczu. Miał przekonać brata do kapitulacji. Gdy tam przebywał, obóz został otoczony przez funkcjonariuszy milicji i UB. Jego misja okazała się tym bardziej uzasadniona, ale, również, nadaremna. - Stryjek postawił się ojcu. Powiedział, że nie będzie służył dwóm Bogom - przytacza słowa, które usłyszał z rodzinnego przekazu dr Stanisław Świder, usprawiedliwiając ojca, który dziś, będąc w podeszłym wieku, nie wszystko już pamięta.

Władysław Świder zapamiętał jednak rozpacz matki, gdy dowiedziała się, że 21-letni Józek, starszy od niego o 2 lata, nie zamierza złożyć broni i chce pomścić "Ognia", swojego dowódcę. - Widzieliśmy go jeszcze tylko raz, gdy "Wiarusy" przechodziły przez Chabówkę. Pomachał nam z daleka. Nie przypuszczaliśmy wówczas, że to będzie pożegnanie - wspomina Władysław Świder.

"Mściciel" zginął 18 lutego 1948 roku, niemal dokładnie w rok po śmierci "Ognia". Poległ w potyczce z funkcjonariuszami UB i KBW we wsi Lubień. Władysław Świder miał zidentyfikować ciało brata, ale w końcu uznano, że jest za młody. To niezwykle przykre dla rodziny zadanie powierzono nieżyjącemu dziś Stefanowi. Od znajomego rodziny dowiedzieli się, że zwłoki leżały najpierw jakiś czas na terenie miejscowej cegielni, dopiero później przewieziono je do siedziby UB w Myślenicach. Tam odbyła się identyfikacja. Stefan z trudem rozpoznał brata. - Nasza mama nigdy nie pogodziła się z tym, że Józek zginął. Uczepiła się myśli, że to jednak nie był on. Snuła nawet domysły, że może udało mu się przedostać na Zachód przez zieloną granicę - mówi Władysław Świder.

Rodzina "Mściciela" do dzisiaj nie wie, co się stało z jego ciałem. - Ktoś, kto miał jakieś kontakty w UB, doniósł nam, że zwłoki brata przewieziono z Myślenic do Krakowa. Jestem pewien, że nie zostały po chrześcijańsku pochowane, bo oprawcy z UB nigdy nie przywiązywali wagi do naszej tradycji - mówi Władysław Świder.

Dr Stanisław Świder uzupełnia tę historię o najnowsze dane. Mówi, że gdy tylko przyszła wolność, w lutym 1990 roku rodzina Świdrów zaczęła upominać się o ubeckie, operacyjne materiały związane z działalnością "Wiarusów", łudząc się, że dzięki nim trafią na trop szczątków wuja Józefa. Stanisław Świder pokazuje pisma, kierowane do archiwów państwowych, Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Krakowie itp. z prośbą o ustalenie okoliczności śmierci i miejsca pochówku Józefa Świdra.

- Otrzymaliśmy lakoniczną odpowiedź, że w aktach byłego Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie znajduje się tylko szkic sytuacyjny miejsca, gdzie żołnierze KBW stoczyli walkę z oddziałem "Mściciela". Na szkicu zaznaczono, że tu i tu poległ wujek . Z kolei w archiwum WUSW znalazł się zapis o identyfikacji zwłok przez Stefana Świdra. Nigdzie jednak - tak nas poinformowano - nie znaleziono adnotacji o miejscu pochówku "Mściciela" - mówi dr Świder.

Grażyna Starzak
Dziennik Polski
2011-02-21

Artykuł Dziennika Polskiego w sprawie miejsc pochówku Żołnierzy Podziemia Niepodległościowego na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.