Między sacrum a profanum

admin 1993-05-31

O tym, że kultura jest tak samo stara jak chrześcijaństwo i przez wieki służyła personalizacji tego co boskie i niewidzialne, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Na długo przed powstaniem pierwszych muzeów, bibliotek, galerii i sal koncertowych przybytkami sztuki były świątynie.

Kościół wytworzył również swój specyficzny język, którym posługiwali się kaznodzieje. Stworzony został także właściwy dla tego obszaru, który umownie nazywamy kulturą chrześcijańską, kod znaczeniowy do symbolicznego zapisywania systemu wartości lansowanych przez Kościół. Gołębica, gałązka oliwna, łamanie się opłatkiem, uścisk ręki. Wszystko to tak wrosło w nas samych, że nie zastanawiamy się nad pochodzeniem, a nawet znaczeniem tych symboli. Przekazywane w tradycji z pokolenia na pokolenie są i już. Zdawałoby się, że to jest jasne, proste, oczywiste.

Dlaczego więc sensację wśród jednych, a zaniepokojenie wśród drugich zaczęło budzić w Polsce lat siedemdziesiątych narastające zainteresowanie Kościoła kulturą i coraz śmielsze wchodzenie artystów ze sztuką do świątyń?

Rozwijający się kościelny (nie "paxowski"!) ruch wydawniczy muzea i galerie diecezjalne, projekcje video filmów prezentujących chrześcijański system wartości, koncerty poetyckie i muzyczne, to prawdziwa eksplozja długo, o wiele za długo skrywanych tematów i możliwości. Do tego dodać należy ruch Klubów Inteligencji Katolickiej z organizowanymi przez nie "dniami kultury chrześcijańskiej". Dzięki nim w kościołach całego kraju występują najwybitniejsi polscy artyści, dając w ten sposób swoiste świadectwo prawdy.

Należałoby, żeby na to zjawisko ktoś wreszcie zwrócił uwagę. Nie jest to bowiem działalność ani marginalna, ani konkurencyjna, ani też opozycyjna w stosunku do działań i zjawisk, które dokonują się w polskiej kulturze. Jest to tylko wzmocnienie łańcucha polskiej tradycji. Łańcucha, który choć nadwątlony, to jednak nigdy się nie zerwał.

Działania te stanowią także mechanizm samoobrony przed ingerencją obcych światopoglądowo, a także niezgodnych z polskim duchem narodowym idei. Wieloletnia indoktrynacja idei marksistowskich spowodowała jednak spore spustoszenia, a nawet degeneracje w tych obszarach, które, zdawałoby się, były poprzez system swoich wartości nienaruszalne. Coraz częściej gablotki kościelne przypominały gazetki ścienne świetlic zetesempowskich. Coraz częściej w niedzielnych kazaniach zaczęła pobrzmiewać stylistyka i nowo-mowa rodem z "Trybuny' (wówczas jeszcze "Ludu"). Zaczęło szerzyć się bezguście i blichtr. Jakże bowiem można inaczej nazwać sytuację, gdy w nowoczesnym architektonicznie kościele pod monumentalną rzeźbą ołtarzową wykonaną przez jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich rzeźbiarzy wiesza się wycięty ze styropianu kielich z przyklejonym papierowym złotkiem? Jak można pozwolić, by wspaniałe, zabytkowe, kamienne rzeźby stojące nad wejściem do kościoła pomalowano farbą olejną? A jak wygląda wiele bożonarodzeniowych żłóbków? Przykłady takie można mnożyć.

Daleki jestem jednak od uogólniania. Nie wszyscy księża zostali zindoktrynowani. Wielu znakomicie się obroniło. Wielu też, nie odrzucając tego co nowe i nowoczesne, ma szacunek dla tradycji. Sam znam takiego proboszcza, który osobiście doglądał robotników odnawiających zabytkową kratownicę bramy i płotu okalającego kościół, ciesząc się, że elementom tym można przywrócić ich pierwotny wygląd.

Wiem, że nie każdy ksiądz musi być koneserem czy miłośnikiem sztuki. Wiem jednak, że w obrębie każdej parafii mieszkają plastycy, historycy sztuki, architekci i nie odmówią swojej rady, a nawet, gdy będzie trzeba, pracy. Nie dla pieniędzy, nie dla splendoru, ani nawet nie dla nagrody niebiańskiej, ale właśnie dla wzmocnienia tego łańcucha tradycji i potwierdzenia, że kultura chrześcijańska jest w polskim kościele cały czas obecna.

Przez czterdzieści pięć lat zatoczyliśmy ogromne koło, by wrócić do orła w koronie, Rzeczpospolitej Polskiej i chrześcijańskiej kultury. Okazało się jednak, że nie jesteśmy sami. Wrócili Węgrzy, Czesi, Słowacy, wracają narody imperium rosyjskiego. Są bowiem wartości uniwersalne, do których prędzej czy później musi się wrócić.

Jakub Andrzejewski