Rozmowa z Księdzem Biskupem Kazimierzem Nyczem
admin 1997-04-30
Egzamin z wolności - z Księdzem Biskupem Kazimierzem Nyczem rozmawia Marek Szczepanek
- Podczas ostatniej wizyty w Polsce Ojciec Święty Jan Paweł II z ogromną troską mówił o zagrożeniach pojawiających się w naszym życiu publicznym i społecznym. W homilii wygłoszonej przed dwoma laty w Skoczowie za najważniejsze} sprawę uznał budowę ładu moralnego. Ojciec Święty wzywał wówczas do odważnego przejmowania odpowiedzialności za dobro publiczne. Namawiał do troski o innych w duchu solidarności. Które zjawiska wymienione wówczas przez Ojca Świętego uważa Ksiądz Biskup za największe zagrożenia?
- Przemówienia Jana Pawła II w Skoczowie nie da się właściwie zrozumieć bez przypomnienia wystąpień papieża z jego pielgrzymki w 1991 roku. Ojciec Święty oparł swoje ówczesne nauczania na dekalogu. Odesłał nas wszystkich do obiektywnej rzeczywistości moralnej, jaką są przykazania. W Warszawie na zakończenie tej pielgrzymki Ojciec Święty mówił: "Egzamin w przeszłości był trudny. Zdawaliśmy go, a wynik ogólny przyniósł nam uznanie. Jednakże w tym miejscu nie wolno się zatrzymywać. Egzamin z naszej wolności jest przed nami. Wolności nie można tylko posiadać. Trzeba ją stale zdobywać.". Ten egzamin z wolności jest ciągle przed nami. Po czterech latach, kiedy Ojciec Święty przyjechał do Skoczowa i mówił o człowieku sumienia, nawiązywał właśnie do owego egzaminu z wolności. Okazało się bowiem, że zdawanie go nie wychodzi nam najlepiej. Kluczem do zrozumienia sytuacji człowieka we współczesnym świecie powinno być sumienie. Gdyby na wszystkich ważnych czy mniej ważnych stanowiskach w Polsce działali ludzie sumienia, to zapewne nie musielibyśmy bać się o naszą Ojczyznę.
Odnosząc się do pytania o największe zagrożenia w naszym życiu społecznym, chciałbym powiedzieć, iż chyba najpoważniejszym zagrożeniem i przyczyną innych zagrożeń może stać się zamykanie się ludzi na transcendencję, niewrażliwość każdego z nas na wartości. Grozi nam to, iż w natłoku zwykłych problemów zapominamy o sprawach najważniejszych.
Jest to zagrożenie nie tylko polskie. Wynika ono z konsumpcyjnego nastawienia do życia. Nie ulega wątpliwości, iż jest ono lansowane przez centra decyzyjne współczesnego świata, znajdując odbicie w mass mediach. O tym problemie bardzo często mówi Ojciec Święty, wskazując na postawę ludzi, którzy żyją tak, jakby Bóg nie istniał. Można to nazwać swego rodzaju deizmem końca XX wieku. (...)
- W działalności społecznej, w życiu publicznym organizowanym zgodnie z przesłankami Społecznej Nauki Kościoła, szczególną rolę odgrywa zasada pomocniczości. Czy nie została ona w ostatnich latach zinterpretowana przez wiele środowisk w sposób skrajnie liberalny, co w praktyce oznacza pozostawienie jednostki samej sobie? Jak ta zasada powinna być realizowana w Polsce, u schyłku naszego wieku?
- U podstaw zasady pomocniczości leży przyjęcie założenia, że najważniejszy jest człowiek. Człowiek to jedyne stworzenie na świecie, które Bóg stworzył dla niego samego. Ten człowiek nie urzeczywistnia siebie inaczej jak tylko przez bezinteresowny dar z siebie. A więc nie egoizm, lecz miłość i służba człowiekowi. Wszystko i wszyscy, którzy działają w strukturach rządowych lub samorządowych, winni być nastawieni na pomoc konkretnemu człowiekowi, jego rozwojowi. Pomagając człowiekowi, trzeba również pamiętać, iż nie należy go zastępować w tym, co on sam może zrobić. W przeciwnym przypadku łatwo jest zabić jego aktywność czy pomysłowość. Doświadczyliśmy tego w minionym 50-leciu, kiedy państwo próbowało zastępować ludzi niemal we wszystkim: myślało i decydowało za obywateli.
W okresie poważnej transformacji, którą obecnie przeżywamy, stajemy przed pokusą działania przypominającego wyrzucenie z okrętu, płynącego po wzburzonym morzu, człowieka słabo pływającego, z nadzieją, że sytuacja zmusi go do samodzielności. Człowiek postawiony w takiej sytuacji może się, co prawda, uratować, ale może też utonąć. Rozwiązaniem jest przyjęcie zasady głoszonej przez Jana Pawła U w encyklice "Solicitudo Rei Socialis", polegającej na akceptacji wolnego rynku, lecz z pełną świadomością konieczności objęcia pomocą słabszych. Chodzi więc o państwo mądrze socjalne, a nie socjalistyczne. Zasadzie pomocniczości sprzeciwia się nie tylko skrajnie pojęty liberalizm, pozbawiający człowieka wszelkiej ochrony, ale także trwająca i utrzymywana centralizacja państwa. W praktyce oznacza to, że państwo zamierza decydować o sprawach, o których ludzie powinni decydować sami. Jest to ściśle związane z wyhamowaniem reformy samorządowej. Dla ludzi pragnących z centrum decydować i rozdzielać pieniądze to działanie optymalne.
- Równie istotne dla budowy ładu moralnego, pomyślności ekonomicznej oraz rozwoju demokracji ma umacnianie pozycji rodziny. W ostatnim czasie można dostrzec, że działania na jej rzecz znalazły się na marginesie zainteresowań polskich polityków.
- Brak pomysłu na dobrą politykę prorodzinną nie jest problemem jedynie trzech ostatnich lat. System podatkowy, zrównujący pozycję wszystkich rodzin, niezależnie od liczby posiadanych dzieci, charakteryzuje cały okres transformacji. Trudno mi powiedzieć, czy mamy do czynienia z nieporadnością, brakiem wyobraźni, czy też świadomą polityką antyrodzinną. Być może tak postępując, powtarzamy błąd wielu krajów europejskich, które w minionych dziesięcioleciach próbowały udowodnić, że można się obejść bez silnej, zdrowej rodziny.
Fakty wskazują na ogromne zagrożenie rodziny. Mamy do czynienia z osłabieniem wewnętrznych więzi, spowodowanym ogromnym zapracowaniem, brakiem mieszkań i ich niedostępnością dla przeciętnej rodziny. Skutki widać już wyraźnie, choćby poprzez zdecydowany spadek dzietności i niebezpieczne tendencje demograficzne w Polsce. Myślę, jednak, że ciągle jest czas na stworzenie skutecznej polityki prorodzinnej. Aby to osiągnąć, konieczne jest uznanie znaczenia rodziny, na przykład przez zróżnicowanie podatków, aby nie z łaski, ale z poczucia sprawiedliwości promowane były rodziny wielodzietne; sprawiedliwie nie znaczy równo. Może to zrobić każdy rząd, który ma szersze widzenie tych problemów.
- Które zasady Społecznej Nauki Kościoła winny być przede wszystkim realizowane w życiu publicznym naszego kraju?
- Trzeba pamiętać, że Nauka Społeczna Kościoła jest przełożeniem zasad Ewangelii, uwzględniającymi wyniki analizy rzeczywistości, na zasady życia społecznego. Społeczna Nauka Kościoła rozwija się, gdyż zmienia się świat. Nie jest - jak tego chcą niektórzy, zarówno po prawej jak i po lewej strome sceny politycznej - gotowym modelem, który można wcielić w życie. Można ją porównać do światła. Powinni ku niemu przychodzić wszyscy, którzy chcą uzyskać odpowiedź, czy ich program, przemyślenia są zgodne z jej zasadami. Wówczas udałoby się, być może, uniknąć instrumentalizacji Społecznej Nauki Kościoła. Politycy zrozumieliby, iż po przyjęciu pryncypiów, szczegółowe problemy można rozwiązywać na wiele sposobów.
W naszej rzeczywistości szczególnego znaczenia nabiera realizacja prymatu rodziny. Bardzo duże ma także pierwszeństwo własności prywatnej, która nie może być jednak rozumiana w sposób absolutny.
Ochrona własności prywatnej musi się wiązać z powszechnym przeznaczeniem dóbr. Na własności każdego z nas ciąży swoista hipoteka społeczna. Właściwe rozumienie znaczenia własności prywatnej zapewne zaowocowałoby mądrą reprywatyzacją, której nadal nie ma. Sprawia to, że bardzo wielu ludzi ma poczucie krzywdy. Za zasady równie istotne, jak na przykład prymat rodziny, uznać trzeba prymat osoby nad rzeczą, prymat etyki nad techniką czy wreszcie miłości nad sprawiedliwością. W tym ostatnim przypadku nie może to jednak oznaczać zniesienia sprawiedliwości, ale jej przekraczanie.
- Ostatnie lata przyniosły wiele napięć między państwem a Kościołem, zwłaszcza w relacjach z władza centralną. Nie widać takich konfliktów w stosunkach miedzy Kościołem a władzami lokalnymi. Co stanowi o tak znacznej różnicy?
- Myślę, że na poziomie ogólno-państwowym pewne konflikty są kreowane celowo. Różne środowiska realizują w ten sposób swoje cele polityczne, wyborcze. Nie oznacza to, rzecz jasna, że nie istnieją bardzo poważne niekiedy różnice poglądów. Na dole, ludzie, którzy tworzą samorząd muszą współpracować w konkretnych sprawach i łatwiej znajdują porozumienie, także z reprezentantami Kościoła. Myślę, że w ostatnich latach zrobiono niesłychanie dużo, aby nauczyć się autentycznej samorządności. Nie można się także dziwić, że w pracy samorządowej jest jeszcze sporo nieporadności. Trzeba podkreślić, że zwłaszcza w sferze szkolnictwa, wychowania, działalności charytatywnej współpraca między Kościołem a samorządami jest bardzo dobra.
- Jak bardzo księża mogą się angażować w działalność polityczną, społeczną i charytatywną?
- Nikt w demokratycznym prawodawstwie nie może wykluczyć duchownych z działalności politycznej, gdyż księża rezygnują z niej sami. Wynika to z zasad prawa kanonicznego, które zakłada, że księża nie pełnią funkcji publicznych, politycznych. Nikt też nie może zakazać księżom działalności charytatywnej. W sferze działalności społecznej Kościół ma niezwykle dużo do zrobienia, zwłaszcza pomagając biednym czy prowadząc pracę wychowawczą. Nie widzę tu żadnych specjalnych ograniczeń, poza jednym. Każdy z księży musi pamiętać, że nikt nie może zastąpić go w liturgii i sprawowaniu sakramentów. Na pewno nie można wymagać, by każdy ksiądz był ks. Wawrzyniakiem naszego czasu, ale nie byłoby źle, gdyby takich Wawrzyniaków było jak najwięcej. Należy się cieszyć, że księża otwierają swoje domy katechetyczne. Prowadząc szeroką działalność wychowawczą, nie konkurują, ale wspierają państwo. W naszej diecezji mamy na przykład księdza, który ostatnie 8 lat poświęcił budowie domu dla 40 osób starych ze swojej gminy. Dzięki temu mogą oni pozostać w rodzinnej wsi, wśród sąsiadów i znajomych, mając jednocześnie zapewnioną dobrą opiekę. Ksiądz zbudował dom, zaś instytucje zajmujące się pomocą społeczną wyposażyły go w niezbędny sprzęt. Dziś jest domem prowadzonym we współpracy z władzami świeckimi.
- Zbliżająca się wizyta Ojca Świętego w Polsce rodzi różne oczekiwania i nadzieje. Jakie w odczuciu Księdza Biskupa, może być znaczenie tej pielgrzymki dla życia publicznego i prywatnego Polaków?
- Jest oczywiste, że tej pielgrzymki, niezależnie od oczekiwań różnych środowisk, nie uda się sprowadzić do wymiaru politycznego. Nikt nie powinien sądzić, że papież przyjedzie, aby cokolwiek zrobić za nas. Przed taką instrumentalizacją bardzo przestrzegam. Ojciec Święty przyjeżdża do kraju przede wszystkim po to, aby umacniać naszą wiarę. Naszą sprawą jest, jak potrafimy słuchać jego nauki, a następnie realizować ją w swoim życiu.
Powinniśmy być odporni na sugestie, które pojawiały się w niektórych mediach podczas ostatniej pielgrzymki i mogą pojawić się teraz, że Ojciec Święty twardo nas poucza. Czasem prawda bywa twarda i wymagająca. Nie można przy tym posądzać papieża z Polski, iż głosi prawdę, bez miłości do nas. Czasami, przytłoczeni falą przetaczającego się dookoła zła, zapominamy, że jest w nas ogromnie dużo dobra. Wiele jest go także w społeczeństwie. To suma owego dobra, tkwiącego w każdym z nas. Myślę, że papież pochyli się nad nami, jak nad ogniskiem, które przygasło, pokryło się popiołem, po to, aby rozniecić na powrót ogień, przywrócić mu pierwotny żar - Jeśli po odjeździe Ojca Świętego będziemy umieli sami pochylić się nad dobrem, które jest w nas, wtedy ta wizyta okaże się bardzo owocna - także w wymiarze społecznym, publicznym.
- Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał Marek Szczepanek, przedruk: "Wspólnota" z 29 marca 1997