Tatry i rowerowy szał

admin 1994-10-31

W ubiegłym roku rowerzyści zniszczyli w Tatrach niemal wszystkie piktogramy zakazujące lub zezwalające im na poruszanie się po szlakach. Zdarzały się także potrącenia turystów pieszych. Przepisy obowiązujące w Tatrzańskim Parku Narodowym dla niektórych szaleńców na górskich rowerach nie stanowią najmniejszej przeszkody, by jeździe z dowolną prędkością po najbardziej eksponowanych szlakach, nie zważając przy tym na bezpieczeństwo własne i innych.

Od dłuższego czasu w Polsce uparcie lansuje się pogląd, że skoro najwspanialsze góry Europy Zachodniej i Ameryki oddano we władanie rowerom, to należy tę modę wprowadzić także w Tatrach. To już nie tylko prawdziwie męski sport, to filozofia i styl życia - przekonują ci. którzy marzą, by ta moda rozwinęła się na dobre także w naszym kraju. Próbując przekonać innych do swoich tez najczęściej szafują "magicznym" przykładem Zachodu. Tymczasem na Zachodzie przemierzanie gór i zdobywanie szczytów na rowerach wcale nie jest czymś tak oczywistym i wszędzie dozwolonym, jak jest to w Polsce przedstawiane. Na przykład, w Alpach w bardzo znanym masywie Hoch Konig (niemalże 3000 m n.p.m.), w miejscu gdzie kończy się droga asfaltowa, a zaczyna się polna droga wiodąca do schroniska. znajduje się znak zakazu dla rowerów górskich. W Austrii bowiem już kilka lat temu wprowadzono nowy, specjalny, znak drogowy: zakaz ruchu dla rowerów górskich. Widuje się go już powszechnie - można go spotkać w wielu miejscach w Alpach, nawet na drogach po których mogą poruszać się samochody dostawcze. które, jak się okazuje, bywają bezpieczniejsze dla pieszych niż szaleńcy na rowerach. Co więcej, od pewnego czasu wskazuje się tam również na liczne i różnorodne niebezpieczeństwa jakie niesie dla środowiska szał mounitain-bike'ów. Tymczasem u nas moda na pokonywanie górskich przestrzeni na rowerach rozwija się w najlepsze. Dotarta już także w Tatry. Niektórzy jej zwolennicy, za sprawą, jak można sądzić, dosyć jedno-stronnych informacji telewizyjnych i prasowych, przyjmują za pewnik, że np. w Alpach można jeździć na rowerach niemal wszędzie i używając tego jako argument, bezkrytycznie usiłują zaszczepić tę modę także w najwyższych polskich górach. Zupełnie zapominają przy tym, że są to góry bardzo specyficzne, nieporównywalne z innymi górami w Europie - rozległymi i przez to mniej zatłocznymi - gdzie dopuszcza się, i to nie bez ograniczeń, uprawianie turystyki rowerowej. W Tatrach przecież na stosunkowo, małej powierzchni znajduje się wyjątkowo duża ilość szlaków, po których z kolei poruszają się setki tysięcy turystów pieszych. Wielu rowerzystów zdaje się jednak nie przyjmować tego faktu do wiadomości i zachowuje się tak, jakby chciało dostosować Tatry do swoich oczekiwań.

Babcia z wnuczką protestują

Ruch rowerowy w górach wymaga wytyczenia odrębnych ścieżek. Zazwyczaj są one jednokierunkowe, oddzielone od ruchu pieszego, gdyż trudno o bezpieczną koegzystencję ludzi i rowerów na tej samej ścieżce. Jednak w Tatrach te reguły ruchu są jedynie czystą teorią. Nie ma bowiem miejsca na poprowadzenie odrębnych dróg rowerowych. Równorzędnie więc udostępnia się turystom te same drogi, z zaznaczeniem, że turysta pieszy ma pierwszeństwo. Rowerzyści jeżdżą po tych samych szlakach. po których poruszają się turyści piesi, ale powinni zajmować fizycznie wydzielony dla nich pas. Nie jest to jednak proste, gdyż nie jest on nawet niczym oddzielony od powierzchni drogi przeznaczonej dla pieszych. W tej sytuacji, bezpieczeństwo wszystkich użytkowników szlaku zależy więc głównie od kultury jeżdżących.

Sprawa ścieżek rowerowych w Tatrach pojawiła się dwa lata temu. Wskutek bardzo długiego i intensywnego nacisku lokalnych władz w Tatrzańskim Parku Narodowym przygotowano projekt udostępnienia rowerzystom niektórych dróg. Został on zaakceptowany przez Radę Parku na okres próbny, to znaczy na rok 1993. Na początku bieżącego roku Rada zezwoliła przedłużyć ten okres na 1994. "Nie zebrano bardzo negatywnych ocen w zakresie koegzystencji turystyki pieszej i rowerowej" - motywował tę decyzję zastępca dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego Stanisław Czubernat. - "Ścieżki, które zostały wytypowane, gwarantują możliwie duży zakres bezpieczeństwa dla wszystkich turystów, zarówno pieszych jak i rowerowych. Są to bowiem drogi szerokie na których albo istnieje ograniczenie jazdy do 20 km/godz., albo są to drogi terenowe na których taką prędkość trudno rozwinąć".

Na terenie Tatrzańskiego Parku ruch rowerowy dopuszczono na kilku trasach. Pierwsza, od wschodu, przebiega od Łysej Polany przez Palenicę Białczańską do Morskiego Oka, drogą asfaltową, na której obowiązuje ograniczenie prędkości do 20 km/godz. Następna biegnie drogą publiczną: od Ronda poprzez Bystre - Jaszczurówkę - Cyrhlę - Zazadnią - Wierch Poroniec na Łysą Polanę. Od tej drogi odchodzi kolejna trasa rowerowa prowadząca wewnętrzną drogą Parku - od Brzezin Doliną Suchej Wody na Halę Gąsienicową. Jest to najtrudniejszy szlak rowerowy z uwagi na przewyższenie sięgające pół kilometra i bardzo trudną, kamienistą, pełną wyboi nawierzchnię. Kolejna trasa jest krótka - od Kuźnic na Kalatówki. Jest to droga brukowa, tzw. "kocie łby" i ma spore przewyższenie. Największą dezaprobatę wśród turystów pieszych wzbudziło udostępnienie dla ruchu rowerowego bardzo popularnego szlaku turystycznego, wiodącego granicą Tatr od Kuźnic do wylotu Doliny Chochołowskiej, zwanego Drogą Pod Reglami. Jest to spacerowy, szeroki, ale wijący się trakt, użytkowany wielopokoleniowe, czego potwierdzeniem jest symbol tego szlaku: babcia z wnuczką. Wpuszczenie tam rowerzystów spotkało się z dużą dezaprobatą, zwłaszcza u ludzi starszych. Szybko jadący, w dodatku zwykle rozwijający nadmierną prędkość rowerzyści powodują kolizje, których ofiarami są ci którym nie udało się w porę uskoczyć. Ostatnią z tras rowerowych jest droga w Dolinie Chochołowskiej: od Hucisk do schroniska na Polanie Chochołowskiej, miejscami brukowana, miejscami żwirowa, o dosyć ostrych podjazdach.

Piesi jak slalomowe tyczki

Obecną ilość tras rowerowych nazwać można szczytem możliwości Tatr w tej dziedzinie turystyki. Poprowadzenie kolejnych groziłoby krytycznym zagęszczeniem szlaków, wprowadzeniem hałasu, dodatkową ingerencją człowieka w tym tak bardzo nasyconym turystyką obszarze, gdzie na 21 tys. ha znajduje się 240 km bieżących szlaków. Stopień ich zagęszczenia porównać można do bardzo gęstej siatki w płocie. Należy zaznaczyć, że na obecnych trasach turystyka rowerowa ma możliwości koegzystencji z ruchem pieszym pod jednym warunkiem: że rowerzyści będą jeździć po szlakach do tego przystosowanych oraz że będą zachowywać się jak przystało w parku narodowym - dobru publicznym, a nie na zasadzie pełnej prywaty robiąc często z mijanych turystów tyczki slalomowe. Niestety, część osób zdaje się tego nie rozumieć. Dlatego dochodzi do wypadków. Jak na razie nikt nie zginął, tak jak miało to miejsce w krakowskim Lesie Wolskim w 1993 r. kiedy niebywale rozpędzona rowerzystka zjeżdżając z góry wpadła na drzewo i zabita się na miejscu. W Tatrach zdarzały się jednak liczne potrącenia. Jedno z nich zakończyło się nawet swoistym, ręcznym wymierzeniem "sprawiedliwości". Jesienią ubiegłego roku, niedaleko Morskiego Oka, zdarzył się wypadek, którego ofiarą było dziecko. "Wyskoczyło" ono nagle z grupy wycieczkowej na drogę i w tym momencie wpadło pod koła rozpędzonego rowerzysty, który właśnie pędził z góry z prędkością dużo większą niż 20 km/h. Przy tej szybkości nie zdążył w porę zahamować, uderzył w dziecko, a i sam przewrócił się. Gdy się pozbierał, dostał w skórę od mężczyzn z tej grupy. W większości jednak, w podobnych sytuacjach rowerzyści uciekają. "Dochodzą do nas sygnały o potrąceniach na szlakach" - powiedział S. Czubernat. - "Turyści donoszą nam. że tu czy tam zostali potrąceni. Sprawcy tych wypadków są nieuchwytni, bo zwykle po potrąceniu turysty uciekają jak najdalej, a rowery niestety nie mają tablic rejestracyjnych. W tym roku jeszcze nie otrzymałem informacji o takich zdarzeniach, ale to nie oznacza, że tych potrąceń nie ma."

Szkodliwy "Apetyt na zdrowie"

Polacy przyjeżdżają w Tatry głównie po to, by chodzić. Znikomy procent turystów przybywa tam by jeździć na rowerach. Świadczą o tym liczby: w ubiegłym roku, jak poinformował S. Czubernat, wśród 2 ruin 300 tys. osób, które odwiedziły Park, rowerzystów było zaledwie ok. l O tys. "Z turystyką rowerową jako taką nie mamy problemów" - wyjaśnił zastępca dyrektora Parku. - "Natomiast zmorą są działające w Zakopanem kluby rowerowe, które za punkt honoru i ambicji swoich członków poczytują trenowanie w Tatrach po najbardziej eksponowanych szlakach nie zważając na zakazy, nakazy; nie zważając na bezpieczeństwo własne i innych turystów. Jeżdżą po każdym szlaku, gdzie tylko się da. Ponadto, prawdopodobnie z tej grupy rekrutują się ludzie, którzy systematycznie niszczą nam znaki informujące o zakazie wjazdu rowerów na daną drogę. W efekcie ponosimy dosyć duże straty. W ciągu roku musieliśmy wymienić niemal wszystkie piktogramy. a jeden taki znak kosztował 180 tys. zł."

S. Czubernat podkreśla, że nie udało mu się jeszcze złapać żadnego kolarza z tych klubów, choć sportowców jeżdżących na rowerach pracownicy Parku spotykają już wszędzie. Nie trudno wyobrazić sobie co się stanie, gdy za ich przykładem masowo pójdą inni. Szczególnie, że nakłania ich do tego telewizja. Władze Parku oburzył reportaż Katarzyny Dowbor, który ukazał się wiosną tego roku, w cyklu "Apetyt na zdrowie". Został on zrealizowany w Dolinie Strążyskiej, to jest w rezerwacie ścisłym! "Redaktor Dowbor nagrała reportaż ze sportowcami jeżdżącymi na rowerach, którzy wyraźnie mówili, że właśnie na przekór tym zakazom będą tam jeździć. Podkreślali, że przepisy Parku nie stanowią dla nich żadnej przeszkody-relacjonował S. Czubernat. - Zdumiewa że nie dość, że wyemitowano te karygodne wypowiedzi, to jeszcze autorka tego programu nie zaprotestowała przeciwko takiej postawie. Było to dla nas bardzo niemiłe zaskoczenie, że bądź co bądź telewizja publiczna namawia do łamania prawa".

Tymczasem TPN nie jest w stanie ustrzec Tatr przed takimi ludźmi. Zatrudnienie w Parku nie jest bowiem dostosowane do ilości turystów. Niezależnie, czy jest to styczeń, kiedy to w ciągu dnia przebywa na terenie Parku ok. 1000 turystów, czy sierpień, kiedy liczba ta zwiększa się aż do 20 tys., liczba strażników nie zmienia się. Trudno więc, aby przy pomocy tej samej grupy ludzi, która jest przystosowana raczej do niewielkiego natężenia ruchu turystycznego, opanować sytuację. A w wielkościach bezwzględnych największe nasilenie ruchu rowerowego przypada właśnie na szczyt sezonu, czyli w lipcu i sierpniu, kiedy jest również najwięcej turystów pieszych. Co prawda, w lecie pomagają im także społecznicy ze Straży Ochrony Przyrody, ale ich również nie jest dużo. Sytuacja zmienia się dopiero w zimie, kiedy przestają jeździć na rowerach turyści, a pozostają tylko sportowcy, którzy chcą zmierzyć się z terenem i trenować w zimowych warunkach. Mniejsza ilość rowerzystów nie oznacza jednak zniknięcia problemu, gdyż owi sportowcy nie trzymają się przepisów, co w konsekwencji wywołuje negatywne do nich nastawienie ze strony władz Parku. Niezależnie jednak od pory roku, co tu ukrywać, trudno jest złapać łamiącego przepisy rowerzystę. Jeśli to się uda, wymierza mu się mandat w wysokości ok. 200 tys. zł. Czasem bywa też inaczej: "Raz widziałem jak z Nosala schodził rowerzysta niosąc na plecach rower" - wspominał S. Czubernat. - "Przedstawiał widok tak żałosny, że zrezygnowałem już z propozycji udzielenia mu >pomocy naukowej< w postaci mandatu".

Wszędzie gdzie nie ma lin i klamer

Z opracowań zachodnich, głównie austriackich, dostępnych w TPN, a poświęconych oddziaływaniu turystyki rowerowej na środowisko wynika, że jest ona dla gór czynnikiem destrukcyjnym. Pojawiają się duże obciążenia terenu, które wywołują o wiele silniejszą i szybszą erozję dróg i stoków. Polega to na odrywaniu cząsteczek gleby, co w efekcie doprowadza do silnej erozji wgłębnej. Kolarstwo górskie wpływa także negatywnie na las, gdyż powoduje niszczenie systemów korzeniowych, a ponadto opony rowerów często po prostu wyrywają mniejsze rośliny. Jeżdżenie na rowerze w warunkach wysokogórskich niesie także zagrożenia dla zdrowia człowieka. Wywołuje bowiem olbrzymie obciążenia kręgosłupa. Są to wielkie siły i wstrząsy, które przyjmuje kręgosłup, zwłaszcza podczas zjazdów. W Tatrach nie jest to jeszcze sport masowy, więc obecnie wskutek kolizji oraz wspomnianej specyfiki tego sportu, cierpią tylko ludzie. Jednak w przyszłości, jeśli ta rowerowa fala wleje się, te zagrożenia będą dotyczyć także naszych gór. Dzisiaj jednak na trasach gdzie dopuszczono ruch rowerowy nawierzchnia dróg jest zdecydowanie twarda i nie ma tam możliwości zniszczeń. Jak dotąd nie ucierpiały też drzewa.

Niektórzy, ale na razie nieliczni , przyjeżdżają w Tatry tylko po to by jeździć na rowerach. "Marzą o robieniu sobie zdjęć na górskich rowerach na Czerwonych Wierchach" - uważa S. Czubernat. Władze Zakopanego były przekonane że ścieżki rowerowe mogą być sposobem na ściągnięcie większej ilości takich turystów. Na przestrzeni dwóch lat (1991 -92) burmistrz Zakopanego Maciej Krokowski wielokrotnie naciskał dyrekcję Parku o zgodę na to, by w Tatrach można było jeździć na rowerach niemal wszędzie. Jak powiedział S.Czubernat proponowano udostępnię dla nich nawet najbardziej wąskich szlaków, wszystkich gdzie tylko nie ma łańcuchów i klamer!. Propozycje te zostały przez TPN odrzucone. W końcu jednak, wskutek bardzo długiego i intensywnego naporu ówczesnych władz miasta władze Parku uległy i przygotowały własny plan udostępnienia rowerzystom gór, rzecz jasna, w owicie bardziej ograniczonym zakresie, bo dostosowany do możliwości Tatr.

Przyroda czy polityka?

"W tej chwili jest to szczyt możliwości Tatr jeśli chodzi o przeprowadzenie ścieżek rowerowych. Chyba, że zapadnie decyzja godząca w ochronę przyrody i gdzieś będziemy budować nowe ścieżki tylko dla rowerów. Gdyby tak się stało, będzie to decyzja polityczna. Według mnie będzie to wielki wstyd" - powiedział S.Czubernat. Obawy z-cy dyrektora TPN nie są niestety bezpodstawne: Tatry zaznały już niejednej szkodliwej dla nich ingerencji w wyniku działań polityków. Najgłośniejszym tego przykładem, jednym z wielu, które należało by tu wy mienić, jest kolejka na Kasprowy Wierch. Wybudowana została wbrew fali protestów zarówno przyrodników jak i ludzi gór, w wyniku decyzji ówczesnego ministra A.Bobkowskiego. Jej szkodliwość dla unikalnej tatrzańskiej przyrody widać dziś doskonale, Np. szczytowa kopuła Kasprowego uległa takiej dewastacji, że by uchronić ją od całkowitej zagłady, w 1992 r. podjęto jej odbudowę. Natomiast nieodwracalne szkody uczyniono przyrodzie żywej: kolejka i związane z nią trasy narciarskie rozcięły Tatry na pół, a przez to utrudniły lub wręcz uniemożliwiły wymianę genową u roślin, a przede wszystkim u zwierząt, bo przecięły szlaki ich wędrówek. Czym może to grozić w przyszłości całej przyrodzie tatrzańskiej pokazuje los kolonii świstaków z Doliny Kasprowe), które po tym odizolowaniu w krótkim czasie wymarły gdyż rozmnażały się między sobą.

Chcąc chronić Tatry a jednocześnie wyjść naprzeciw dążeniom władz Zakopanego powstała propozycja utworzenia specjalnej trasy rowerowej, która zimą byłaby przeznaczona dla narciarstwa biegowego. Ma ona prowadzić przez teren Parku ale już na północ od Drogi Oswalda Balzera i łączyć Zakopane z Bukowiną Tatrzańską. Ta nowa trasa ma być bardzo przyjemna, ale trudna dla rowerów. Ostatecznie o jej otworzeniu zadecyduje jeszcze w tym roku specjalna wspólna (Parku i Zakopanego) komisja która oceni czy jest możliwość wytyczenia tam takiej trasy bez naruszania wartościowych zespołów przyrodniczych parku. Warto podkreślić że byłby to pierwszy szlak udostępniony tylko dla turystów rowerowych, a więc nie byłoby kolizji z pieszymi.

Najlepszym rozwiązaniem jest przesunięcie szlaków rowerowych na świetnie nadające się do tego celu - ze względu na mało uczęszczane drogi i atrakcyjną dla rowerzystów konfigurację terenu -Pogórze Spisko-Gubałowskie i tereny aż po Ludźmierz i Nowy Targ. Trasy rowerowe tego obszaru propaguje wydana w ub. roku, pierwsza w Polsce specjalna mapa rowerowa, gdzie m.in. zamieszczone są przekroje pionowe niektórych tras.

Anna Biedrzycka