Prasa - szczegóły

2011-12-12

Jak ujawniliśmy ostatnio, Małopolski Urząd Marszałkowski szykuje się do wymiany części swojej floty (!) samochodów. Przy okazji dobiega z urzędu potok oficjalnych skarg, które mają być uzasadnieniem takiego wydatku z kasy podatnika. Auta są oczywiście stare, koszty ich eksploatacji wysokie itd. Zacząłem już współczuć marszałkowi Sowie, że jeździ złomem. Kraj niby pod rządami jego Platformy, mimo zewnętrznych trudności, rośnie jak na dopalaczach, a on się tłucze po bezdrożach Krakowa, Powiśla Dąbrowskiego, powiatu gorlickiego, a nawet Pienin i samiuśkich Tater niezłą limuzyną. I natłukł jej już 100 tysięcy kilometrów na licznik. Jak się nie rozczulić losem naszej regionalnej władzy? Jak nie pogodzić z tym, że trzeba wyłożyć prawie milion, by marszałkowi i jego podwładnym zapewnić prestiż, komfort i bezpieczeństwo?

Krytyka takiego pomysłu może graniczyć ze zbrodnią. No bo przecież populistyczny sprzeciw niektórych mediów doprowadził do tego, że kolejne rządy nie kupiły dla siebie nowych samolotów, co jak wiadomo, miało tragiczny finał pod Smoleńskiem. Wobec takiego memento będziemy tylko nieśmiało mnożyć wątpliwości i miętoląc czapkę w dłoniach, uprzejmie prosić o rozważenie naszych suplik.

100 tysięcy kilometrów... Jak to mogło się stać, że we flotylli marszałka znalazło się auto, które po takim przebiegu nadaje się do wymiany? Teoretycznie należy przecież do klasy średniej, a może nawet do wyższej, albo odwrotnie. Jak w czymś takim można było zamknąć reprezentanta ponad trzymilionowej rzeszy dumnych mieszkańców naszego województwa. Ktoś za to powinien odpowiedzieć!

A przecież nie chodzi tylko o cielesność i duchowość marszałka. On wozi z sobą ważne dokumenty! Co będzie jak jakaś istotna kartka wypadnie przez dziurę w przeżartym rdzą nadwoziu? Kto jej będzie szukał jak wiatru w polu przy drodze do Oświęcimia? A jak marszałek złamie kończynę, oparłszy stopę o sypiące się progi, pożal się Boże, limuzyny? Na to zgody nie ma! 100 tysięcy i do skupu, albo w dobre taksówkarskie ręce.

I nie można dopuścić nawet myśli o tym, by kupić marszałkowi jakiś tańszy samochód. To pewnie tylko złudzenie, że np. mniejsze auto oznacza niższe koszty przeglądów, paliwa, opon, ubezpieczenia itd. A że ulegają mu miliony Polaków? Widać nie wiedzą, że co tanie, to drogie. Na pierwsze stać ich, a na drugie urzędników.

I zaprotestować trzeba przeciwko twierdzeniu, że marszałek zmieściłby się w jakimś kompakcie. Jakby tak rozumować, to w pandę też wejdzie, bo choć wielki jest, to jednak nieduży. Ale znowu chodzi o bezpieczeństwo. Gdy klapnie na tylnej kanapie jakiejś solidnej limuzyny, zapadnie się w sprężystą miękkość siedziska, to z zewnątrz prawie go nie będzie widać. I jego auto musi mieć swoją moc, by w razie potrzeby dać do dechy, uciec przed zamachowcami. Że niby nikt się u nas nie zamachuje na marszałków? Nie pozwólmy się uśpić. W końcu walczymy w Afganistanie.

W związku z powyższym gorąco popieram zakup auta prawdziwie solidnego. I doradzam pośpiech. Lada chwila przestaną produkować maybachy!

Marek Bartosik