2012-03-12
Był już rycerzem Rzeczypospolitej i ojcem zamrożonych embrionów. Teraz jest wielkim deregulatorem. Jarosław Gowin rozpoczął uwalnianie zawodów, a przy okazji próbuje uwolnić dla siebie miejsce na szczytach władzy.
Co z pana szajbą? - pytam, rozglądając się po gabinecie Jarosława Gowina. Wszystko w idealnym porządku. Jak trzy miesiące temu, gdy został ministrem. Tyle że wówczas mówił o niepewności, o tym, że tylko czeka, jak wyleci w powietrze. Wybór Gowina na ministra sprawiedliwości był największym zaskoczeniem obecnego rządu. Dziś sytuacja wydaje się opanowana. - Wciąż stąpam po polu minowym, ale udowodniłem, że człowiek z szajbą może przygotowywać reformy i mieć w tym wsparcie premiera. Więc moja szajba ma się świetnie.
Ojciec narodu
- Moje pomysły zyskują poparcie Sławomira Sierakowskiego i Janusza Korwin-Mikkego, jestem prawie jak ojciec narodu - żartuje. - Wziąłem ciężki worek na plecy, biegnę pod górkę ile sił w nogach i jak daleko dobiegnę, tyle mojego - dodaje.
Ludzie w PO już pytają, jak daleko sięgają ambicje ministra Gowina. Każdy miesiąc pracy w rządzie podbija jego cenę na politycznym targu. Projekt ułatwienia dostępu do 49 zawodów obwarowanych dotychczas egzaminami, koncesjami i licencjami minister ogłosił w towarzystwie Donalda Tuska. To tylko początek zmian. Druga transza zawodów ma być ogłoszona po wakacjach, a ostatnia w listopadzie. W sumie Gowin chce odblokować 250 z 380 profesji, do których dostęp reguluje dziś prawo. Najbardziej buntują się pośrednicy nieruchomości. Instytut Gospodarki Nieruchomościami wystosował do posłów list przestrzegający, by "nie przykładali ręki do przerażającego i porażającego nieporozumienia", jakim jest propozycja Gowina. Buntują się też przewodnicy turystyczni i taksówkarze. Ci ostatni grożą strajkami w czasie Euro 2012 oraz zablokowaniem dojazdów do lotnisk, dworców i stadionów.
Gowin zaciera ręce. Wie, że skradł show, że o jego pomyśle jest głośno i będzie tak przez najbliższe miesiące, gdy projekt trafi do Sejmu. Wie też, że to pierwsza propozycja rządowa, która ma szanse na poparcie opozycji.
Przynajmniej tej z prawej strony. Jarosław Kaczyński przyznał, że PiS zawsze było "przeciwko Polsce korporacyjnej, więc politycy tego ugrupowania nie będą się przeciwstawiać idei deregulacyjnej w imię jakichś partyjnych gier". A Zbigniew Ziobro pytany przez "Newsweek", czy Solidarna Polska poprze pomysł Gowina, przyznaje, choć niechętnie, że tak: - Będziemy tylko pilnować, by przy okazji nie wylano dziecka z kąpielą, czyli aby na rynek pracy nie trafili ludzie nieprzygotowani do wykonywania danego zawodu.
- Jeśli Gowinowi uda się przeprowadzić reformę ponad podziałami, wykreuje się na twórcę sukcesu PO, a może nawet sukcesora. Bo apetyt ma wielki, a walka o sukcesję po Tusku wciąż w Platformie trwa - mówi jeden z czołowych polityków tej partii.
Trzeba uważać
Gowin tylko odgrywa rolę partyjnego outsidera, dystyngowanego intelektualisty, który brzydzi się polityczną nawalanką. Ale to mistrz kamuflażu. Od dziecka - jak kiedyś przyznał - ćwiczy panowanie nad emocjami. Dziś stoicki spokój jest jego wizytówką, podobnie jak nienaganny wygląd i puryzm językowy. - Najmocniej określiły mnie dwa doświadczenia: poczucie bycia człowiekiem z prowincji i doświadczenie biedy - powiedział w jednym z wywiadów.
Gowin wychował się na peryferiach Jasła. Więcej czasu spędził z dziadkami w polu niż w mieście. Umie doić krowę i wiązać snopki. Ma sentyment do dożynek, kół gospodyń i straży pożarnej. Może dlatego, jak pokazały sondaże podczas ostatnich wyborów, to najpopularniejszy polityk PO wśród wyborców PSL.
Po maturze poszedł na filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tam zetknął się z ks. Józefem Tischnerem. Gdy zaczął się stan wojenny, pobiegł właśnie do niego. - Co robić? - zapytał. - Przypaść do ziemi i udawać trupa - odparł Tischner. Gowin wziął sobie radę do serca.
Ksiądz Tischner po latach udzielił Gowinowi wywiadu rzeki (książka "Przekonać Pana Boga" rozeszła się w prawie 40-tysięcznym nakładzie), ale jednocześnie przestrzegał krakowskich znajomych: "Ten Gowin to krwiożerczy rekin. Trzeba na niego uważać".
Rekin ze swoją pracą magisterską o twórczości José Ortegi y Gasseta pojawił się w redakcji "Znaku". Redaktor Henryk Woźniakowski umieścił na tekście adnotację: "Autor chyba zdolny, wie, co chce powiedzieć". Dzięki tej rekomendacji Gowin zaczął publikować. Dostał stałą rubrykę w "Tygodniku Powszechnym", a w 1994 roku został redaktorem naczelnym miesięcznika "Znak". Po latach przyznał, że zarabiał wówczas tak marnie, iż często budził go lęk, jak nakarmić rodzinę - niepracującą żonę i troje dzieci. Jednak tamta praca otworzyła mu drzwi na krakowskie salony.
Gdy dziś forsuje deregulację zawodów, mówi, że wyciąga pierwszą cegłę z muru, jakim obwarowały się korporacje. Że trzeba go zburzyć, by milionom młodych Polaków otworzyć dostęp do kariery zawodowej. Niewykluczone, że to efekt własnego doświadczenia: trudu przekształcania się z prowincjonalnej płotki w wielkomiejskiego rekina.
Hartowanie gracza
W porównaniu z partyjnymi kolegami Gowin to żółtodziób. Do polityki namówił go krakowski kolega Jan Maria Rokita. Był rok 2005. Gowin spacerował po Plantach jako rektor stworzonej przez siebie wyższej uczelni, a Rokita jako poskromiciel SLD w komisji śledczej badającej aferę Rywina i kandydat PO namaszczony na premiera z Krakowa.
- Toczy się wojna o Polskę. Jak jest wojna, to mężczyzna wkłada hełm, bierze tarczę, miecz i rusza do boju - mówił do Gowina, a ten jego słowa powtarzał jak własne: - Poszedłem do polityki jak na wojnę. Nie z ciekawości. Odłożyłem na bok filozofię, aspiracje naukowe i powiedziałem sobie: "Idę się bić". Lubił też powtarzać: - Moje motto życiowe jest w moim nazwisku, dla utrudnienia zakodowane w języku angielskim. "Go! Win!" znaczy "Idź i zwyciężaj!".
Wystartował do Senatu z listy PO, ale równie dobrze mogło to być PiS. Żona Anna do dziś przyznaje, że "głosuje na PiS, Lech Kaczyński był jej prezydentem, a Jarosław jej premierem". Sam Gowin szedł do polityki, by stworzyć PO-PiS. Był osobistym kurierem Rokity w rozmowach z Kaczyńskim. Gdy się okazało, że z koalicji nici, odebrał pierwszą gorzką lekcję w polityce. Jeden z liderów PO, zapytany przez Gowina, co mówić wyborcom, którym obiecywało się PO-PiS, odparł: "Pierwsza zasada w polityce - pie... wyborców".
- Do dziś przechodzą mnie ciarki, gdy przypominam sobie tę sytuację - mówi Gowin, ale polityka nie zbrzydziła go na tyle, by z niej odejść. Zwłaszcza że przed wyborami w 2007 roku dostał propozycję nie do odrzucenia. Ze startu zrezygnował Jan Rokita, po tym jak jego żona Nelli przyjęła ofertę pracy w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. PO została w Krakowie bez silnego kandydata, mogącego rywalizować ze Zbigniewem Ziobrą z PiS. Tusk tę jedynkę zaproponował Gowinowi, ale zastrzegł, że nie może dokonywać zmian na liście. A znalazły się tam osoby, z którymi Gowinowi było nie po drodze. Zagrał więc va banque i zażądał fotela wojewody małopolskiego dla kolegi Jerzego Millera. Tusk się zgodził. Gowin zasmakował w partyjnych grach.
- Jego orężem są dwie komórki, przez które bez przerwy rozmawia. Wie, jak robić wokół siebie szum - mówi krakowski działacz. - Za ich pomocą kreuje korzystną dla siebie rzeczywistość. Rozpuszcza na przykład wieść, że rezygnuje z kandydowania, choć w rzeczywistości nikt żadnego kandydowania mu nie proponował.
Podobnie rozegrał sprawę dworu Tuska. Wiedząc, że nie ma szans, by się w nim znaleźć, mówił w wywiadach, że nie pije i nie pali, a wiadomo - dwór słynął z wina i cygar. Opowiadał o młodzieńczej pasji
- grze w piłkę nożną (jako bramkarz w Czarnych Jasło), którą przerwała kontuzja. Dwór - wiadomo - spotykał się na boisku. Gowin postanowił zapewnić sobie przynajmniej pozycję miłośnika futbolu. I arbitra. Ta ostatnia rola okazała się szczególnie wartościowa. Gdy w 2009 r. wybuchła afera hazardowa, Tusk zdecydował, że do mediów pójdzie Gowin, bo w jego ustach teza o konieczności samooczyszczenia partii zabrzmi najwiarygodniej.
Cudotwórca w akcji
Opinia partyjnego strażnika etyki sprawiła też, że Tusk wyznaczył w ubiegłej kadencji Gowina do prowadzenia komisji bioetycznej, która miała przygotowywać ustawę o in vitro. Gowin zasłynął wówczas powiedzeniem: "Polityk musi odnaleźć w sobie miłość do ludzi, którym służy. W moim przypadku, odkąd zająłem się in vitro, to miłość do zamrożonych w azocie embrionów. (...) Czasami naprawdę czuję się, jakbym był ich przybranym ojcem".
Ojcostwo zarodków nie wystarczyło jednak, by został ojcem ustawy o in vitro. Ograniczenie jej tylko do małżeństw oraz całkowity zakaz zamrażania zarodków nie znalazły poparcia ani w partii, ani w społeczeństwie. Ustawa trafiła do kosza.
Czy premier nie zrobi podobnie z deregulacją zawodów, jeśli się okaże, że będzie budziła więcej sprzeciwu niż poparcia?
- Nie mam wątpliwości, że odwołany mogę być z dnia na dzień, jeśli koszty zmian okażą się za wysokie. Minister z defincji jest zderzakiem - mówi Gowin. Dlatego ma plan B, tak przynajmniej twierdzą koledzy z PO: - Jeśli nie uda mu się utrzymać w ministerstwie, a tym samym na tyle umocnić pozycję, by zawalczyć w przyszłości o fotel szefa partii czy prezydenta, to musi zapewnić sobie miękkie lądowanie w Krakowie. Będą wybory prezydenta miasta, eurowybory. Jest o co się bić.
Gowin nie chce dopuścić do sytuacji z ostatnich wyborów parlamentarnych, gdy szef regionu małopolskiego, Ireneusz Raś, próbował go wypchnąć do Senatu, a potem łaskawie dał mu trzecie miejsce.
- Sądzę, że dziś nikt nie ma już w Krakowie wątpliwości, kto powinien być liderem listy - mówi Gowin. Raś pytany przez "Newsweek", czy czuje na plecach oddech Gowina, odpowiada: - Gram w innej lidze. Pozycja w rządzie nie oznacza jeszcze pozycji w partii. Ale to tylko dobra mina do złej gry, bo Gowin już rozpoczął porządki w Krakowie. Z jednej strony zabiega o poparcie różnych środowisk. Gdy dowiedział się, że w siłę rośnie Stowarzyszenie Forum Kobiet PO, zadzwonił z propozycją uczestnictwa w spotkaniu. Z drugiej - bezwzględnie eliminuje przeciwników.
W 2010 r. wylansował na szefa krakowskich struktur siostrzeńca - posła Łukasza Gibałę. Wybory odbywały się w Niedzielę Palmową. Gdy ogłoszono wynik, Gowin wbiegł na mównicę i krzyknął: "Cud Niedzieli Palmowej!". W tym roku w Niedzielę Palmową miano odwoływać Gibałę, bo okazał się dla Gowina ciężarem. Gibała chcąc uniknąć kompromitacji, przeszedł w ubiegłym tygodniu z PO do Ruchu Palikota. Gowin sprawę kwituje krótko: "Drugiego cudu nie będzie". Myśli, rzecz jasna, o siostrzeńcu, nie o sobie.
Aleksandra Pawlicka