Prasa - szczegóły

2011-06-18

Najlepsza snowboardzistka w kraju Jagna Marczułajtis i jej mąż Andrzej Walczak domagają się przeprosin w mediach i 30 tys. zł od Pawła Dawidka, trenera kadry narodowej. Chcą też, by zapłacił on kolejne 20 tys. zł na rzecz Polskiego Towarzystwa Walki z Mukowiscydozą.

Małżeństwo uważa, że trener naruszył ich dobra osobiste. Proces cywilny w tej sprawie ruszył wczoraj przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu.

- Może państwo będziecie skłonni zawrzeć ugodę, bo w końcu kiedyś byliście prawie przyjaciółmi - zachęcała sędzia Maria Tokarz, ale entuzjazmu z obu spornych stron nie było. Żadna nie chciała ustąpić.

Spór dotyczy zajścia z 28 lutego br. podczas rozgrywanych w Jurgowie mistrzostw Polski w snowboardzie. W trakcie walki o awans do ścisłego finału slalomu giganta równoległego, sportsmenka miała upadek. Wtedy trener Dawidek miał głośno krzyknąć pod adresem Jagny Marczułajtis niecenzuralne słowa: "stara p... do domu".

- Słyszałem to wyraźnie. Widać było, że trener się cieszy z tego upadku, bo w tym zjeździe wygrała jego inna podopieczna - zeznawał 24-letni Andrzej G., jeden ze świadków, zawodnik.

Potwierdził on, że chwilę później trener miał powiedzieć do Andrzeja Walczaka: "Ćwoku, do domu dzieci bawić!".

Pozwany szkoleniowiec zaprzecza oskarżeniom. Z powodu wypowiedzianych słów ma też proces karny, który zawodniczka wytoczyła mu przed Sądem Rejonowym w Zakopanem. Grozi mu grzywna lub ograniczenie wolności.

Sądecki sąd na rozprawie dopytywał się, czy cytowane słowo "ćwok" jest obraźliwe. - Jestem ze Śląska. U nas za takie odezwanie się do kogoś można skończyć przed sądem - potwierdzał kolejny świadek, 44-letni Adam F.

Filmował on zjazd Jagny, ale akurat przed incydentem kamera odmówiła mu posłuszeństwa. Są jednak inne nagrania zajścia, które snowboardzistka chce przedłożyć na rozprawie.

Sprawa incydentu jest też przedmiotem zainteresowania Zarządu Polskiego Związku Snowboardu, który mając na uwadze dobro tej dyscypliny sportu zadeklarował już zbadanie całej sprawy.

Artur Drożdżak