Prasa - szczegóły

2011-03-18

Sprytnie unikał odwołania. Ratowały go partyjne znajomości, a może tak naprawdę szef Rydygiera był zdolnym graczem i rozsądnym szefem? Nikt nie wierzył, że jest zatapialny. A jednak - pisze Anna Górska

Jedna z pracowniczek szpitala im. Rydygiera kilka razy zakładała się z przedstawicielami urzędu marszałkowskiego, że Krzysztof Kłos, jej szef, nie straci swojego stanowiska, l choć wiele razy najważniejsze osoby z zarządu województwa publicznie deklarowały, że to już naprawdę koniec jego rządów, co raz wygrywała. Do zeszłego piątku. Tym razem znany z butnego charakteru i podejmowania decyzji bez zgody przełożonych dyrektor poleciał naprawdę.

Krzysztof Kłos to wieloletni dyrektor szpitala im. Rydygiera, jednego z największych w regionie. Od samego początku wzbudzał kontrowersje i był nie-lubiany przez pracowników. -Despotyczny, niedostępny. Miesiąc czekało się na audiencję u niego - opowiada Agata Misiura, szefowa związku pielęgniarek w "Rydygierze". - Uważał, zez pielęgniarkami nie warto rozmawiać, dyskryminował nas -nie ukrywa żalu.

Z pielęgniarkami był na ścieżce wojennej bez przerwy. Siostry co chwilę organizowały mu protesty, strajki i żądały podwyżek. Nie miał z nimi lekko.

Tak jak i z ordynatorami. Ciągle się buntowali, gdy kazał im obcinać koszty, oszczędzać. I gdy nie dopuszczał ich do słowa. - Podejmował sam decyzję, nikogo nie słuchając. Gdyby rozmawiał z nami, łatwiej byłoby znaleźć kompromis - mówi jeden z nich. - Stawiał na arbitralne rządzenie aż do bólu. A przecież to nie fabryka konserw. Tu się leczy ludzi - dodaje drugi.

Nie dostało mu się za żadne złe decyzje. Ani za strajki pielęgniarek, ani za łapówki, które przyjmowali jego pracownicy. Był ulubieńcem marszałków. Zachwycał się nim Wojciech Kozak (PSL), wicemarszałek województwa odpowiedzialny za służbę zdrowia. Chwalił, że to jeden z najlepszych menadżerów. Kłos związany z PO miał też mocne partyjne wsparcie w wicemarszałkach - Marku Sowie (PO) i Romanie Ciepieli (PO). Szczególnie był związany z Sową, bo obydwaj pochodzą z Chrzanowa.

- Ma ciężki charakter, ale nigdy nie bał się podejmować trudnych decyzji. Wyciągnął szpital z długów, zresztą to był jego pomysł skorzystać z "planu B" - zaznacza marszałek Sowa.

Kłos wtedy nie przypuszczał, że "Plan B" to początek jego końca. Ten ministerialny program zakładał, że w zamian za przekształcenie szpitala w spółkę prawa handlowego, samorząd otrzyma 24 mln zł z budżetu państwa na oddłużenie szpitala. Wszedł w to.

Pierwsza wpadka Kłosa. Czerwiec 2010. Ogłasza konkurs na prowadzenie oddziału hematologii bez konsultacji z zwierzchnikami. Wygrywa go spółka "Sanguis" Andrzeja Z, byłego dyrektora i ordynatora oddziału. Za przyjęcie łapówek dr Z. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery. Urzędnicy zdenerwowali się, pomachali paluszkiem i... wybaczyli.

Drugi raz zaiskrzyło we wrzeniu. Wyszło na jaw, że tuż przed przekształceniem szpitala Kłos zakupił trzy razy więcej leków niż w ub. roku, choć nie miał na to pieniędzy. Wykrył to Kazimierz Wapiennik, likwidator placówki. Kłos rozpoczął też remonty, ale nie skonsultował tych inwestycji ze swoimi zwierzchnikami. Koszty - 12 mln zł - znacznie odbiegały od zakładanych w planie finansowym.

Wojciech Kozak wtedy nie przebierał w słowach. - Zrobił wydmuszkę z urzędu, naruszył interesy właściciela - oburzał się. Wydawało się, że to koniec. Wrogowie Kłosa zacierali ręce. Ale pomylili się. Pracę stracił... likwidator Wapiennik. Czas Kłosa jednak był policzony, bo zdenerwował porządnie nawet partyjnych kolegów. Ponoć szukał wsparcia u wojewody. Nie pomogło. - Nawet ja nie jestem wieczny - powiedział nam Krzysztof Kłos. Nie zdradza planów na przyszłość, ale zaznacza, że je ma.

KRZYSZTOF KŁOS - KIM JEST

Sam o sobie
Jestem samodzielny w podejmowaniu decyzji i trudno toleruję korekty. To nie było do zaakceptowania przez moich zwierzchników. Wyprowadziłem z bankructwa szpital, zmodernizowałem go. Postawiłem na rozwój onkologii i radioterapii, to zdobyło uznanie wśród fachowców.

Inni o nim
Miał rozsądne podejście do rozwoju szpitala. Jego wi; mocnego rozwoju onkologii miała sens. Szkoda, że nie chciał dyskutować o tym z lekarzami. Było by to korzystne dla nas i niego. Mimo swoich wad w Rydygierze skupił jednych z najlepszych specjalistów w regionie.