Prasa - szczegóły

2011-11-07

By trwale zaistnieć, nowa partia "ziobrystów" musiałaby czymś się od PiS-u odróżnić. Czym?

Trzej skłóceni z prezesem euro-posłowie PiS zostali w piątek wyrzuceni z partii za krytykę jej sytuacji wewnętrznej i braku dyskusji o porażce wyborczej. Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski i Tadeusz Tymański zapowiedzieli odwołanie do sądu partyjnego, ale nikt chyba nie wierzy, że będzie to coś więcej niż gest. Gdyby nawet szanse miały istnieć, przekreśliła je wypowiedź Kurskiego tuż po decyzji władz partii. Gdańszczanin zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu, że ten woli "rządzić prawicą za wszelką cenę niż dać tej prawicy szansę zwycięstwa" (w nowych wyborach). Kurski uchodzi za stratega grupy i trudno sądzić, by tymi słowami zaskoczył Ziobrę, choć krakowski polityk był w piątek łagodny w słowach. W weekend zaostrzył język i przyznał, że w jednej z rozmów w siedzibie PiS-u porównał rządy Kaczyńskiego do tyranii w komunistycznej Korei Północnej.

Powstanie nowej partii wydaje się przesądzone, choć nieprędko. Procedura odwoławcza nieco potrwa, więcej czasu zabiorą rozmowy z tymi, którzy rozważają podążenie śladami trójki wyrzuconych. Kto, ilu? Nikt nic wie, nawet Kaczyński i Ziobro. Nie jest nawet pewne, czy z PiS-u odejdą najbardziej jawni stronnicy usuniętych, ich pełnomocnicy na przesłuchaniach u rzecznika dyscypliny partyjnej Marzena Wróbel, Andrzej Dera i Arkadiusz Mularczyk.

Nie ma wątpliwości, że naciągane były spekulacje, iż Ziobro liczyć może na 23 posłów PiS-u, którzy niedawno głosowali przeciwko kandydaturze władz partii na szefa klubu parlamentarnego. Mariusz Błaszczak nie przez wszystkich jest lubiany i od skreślenia go w tajnym głosowaniu w klubie do wyjścia z partii droga bardzo daleka.

Media opublikowały wyniki dwóch telefonicznych sondaży, wedle których nowe ugrupowanie odebrałoby PiS-owi trzecią część elektoratu i zdobyłoby 8-9 proc. ogółu głosów, rywalizując z Palikotem o miano trzeciej siły. Dwie pracownie uzyskały zaskakująco podobny wynik i nie ma powodów, by w te sondaże nie wierzyć.

Jednak "ziobryści" przez cały tydzień brylowali w mediach, jawili się jako represjonowani, nic więc dziwnego, że są u szczytu popularności. Szczytu, który mogą nie powtórzyć już nigdy. Znakomicie podsumował to wczoraj rzecznik rządu Paweł Graś: Gdybyśmy teraz zapylali Polaków, czy zagłosowaliby na partii; Bezpieczne lądowanie założoną przez kapitana Wronę, to dostałaby ona 20 proc. Sondażami nie ma się co podniecać.

Obaj liderzy przyszłej partii, Ziobro i Kurski, są europosłami i najpewniej pozostaną nimi do końca kadencji w 2014 r. Cymański zresztą też, ale jego znaczenie jest mniejsze. Jeśli Ziobro będzie miał 15 posłów, to wygrał i mamy do czynienia z nową jakością. Jeśli nie, nie przetrwa, bo w Parlamencie Europejskim nie da się robić polityki krajowej mówił wczoraj europoseł lewicy Marek Siwiec i te dwa zdania niemal wyczerpują problem.

"Ziobrystom" potrzebnych jest kilka w miarę znanych twarzy w krajowym Sejmie oraz regulaminowe prawo owych twarzy do udziału w codziennych walkach. Takie prawo daje klub sejmowy, do którego utworzenia potrzeba 15 posłów. Poniżej tego progu istnieć może tylko kolo, a koła w wielu debatach nie mają prawa głosu. Liczba "szabel" przesądza też, czy zdanie ugrupowania jest dla mediów interesujące. PJN miał klub i jakoś istniał w minionym roku, ale kto interesował się kołem Marka Jurka?

Przypadek PJN każe wątpić w szanse "ziobrystów", choć mają oni jedną przewagę: czas. Do następnych wyborów są trzy lata, PJN nie miał roku. Jeśli utworzą klub, zaistnieją, ale czy na tyle, by zagrozić innym? "Szable" to nie wszystko potrzebna jest kasa.

PO, IMS, Ruch Palikota, SLD i PSL mają do dyspozycji milionowe subwencje z budżetu. "Ziobryści" utrzymać się muszą ze składek, a w praktyce ze szczęśliwie wysokich diet swych europosłów. Da się za to prowadzić przyzwoitą buchalterię, ale o rozwinięciu skrzydeł nie ma mowy.

Sam Ziobro liczy być może na swój krakowski elektorat i popularność Kurskiego w Gdańsku. To jednak ryzykowne spekulacje. Paradoksalnie pokrzepieniem dla "ziobrystów" może być w tej mierze Kazimierz Kutz, który odszedł z PO, ale znów zdobył wielkie poparcie na Śląsku. Tyle, że PO nie znalazła rywala dla niego. Natomiast dawniejsze losy Leszka Millera, jakoby uwielbianego w Łodzi, sugerują, że wyborcy wierni osobie to w Polsce zjawisko rzadkie. Gdy SLD wygrywał w 2001 r., na Millera padła niemal połowa wszystkich głosów 146 tysięcy. Sześć lat później come back byłego premiera z list Samoobrony w tej samej Lodzi okazał się niebywałą klęską: 4 tys. głosów, czyli mniej niż 1 proc. Nie wystarczy więc być znanym i nawet lubianym barwy drużyny muszą być akceptowalne dla wyborców.

Rzecznik PiS-u Adam Hofman twierdzi, że prawicowy elektorat nie wybaczy Ziobrze nowego podziału na prawicy. Można się spierać, czy to "ziobryści" chcieli wyjść, czy raczej Kaczyński szukał pretekstu, by pokazać swoją władzę. Większość wyborców PiS- u pójdzie raczej śladem rozumowania Hofmana. By trwale zaistnieć, nowa partia musiałaby czymś się od PiS-u odróżnić, tak jak Palikot wypłynął na ostrej retoryce antyklerykalnej. PJN miała naturalny dar wizerunku "liberałów", "ziobryści" to do niedawna sól PiS-u. Czym mają się odróżnić od swej byłej partii? Krytyką Kaczyńskiego? Los PJN dowodzi, że to nie działa.

KRZYSZTOF LESKI