Prasa - szczegóły

2011-10-03

Tysiące plakatów wyborczych Łukasza Gibały (PO) mogą okazać się problemem, gdy przyjdzie czas rozliczenia wydatków na kampanią. Problemem nie dla samego kandydata, lecz całej jego partii. Wybory do Sejmu to głosowanie na listy wyborcze, więc komitet wyborczy PO odpowiada za każdego figurującego na listach tej partii. Odpowiedzialność jest zbiorowa. Wzmianka o Gibale to tylko hasło - nie on jeden wśród kandydatów na posłów różnych partii prowadzi indywidualną kampanię ku mniej lub bardziej jawnemu niezadowoleniu szefostwa swego ugrupowania. Ryzykują niewiele lub nic, prócz konfliktu z owym szefostwem, bo prawo nie przewiduje ich indywidualnej odpowiedzialności za przekroczenie limitu wydatków. Kodeks wyborczy określa jedynie, ile maksymalnie może wydać na kampanię sejmową cała partia, a kwota ta zależy od liczby okręgów, w których udało się jej zarejestrować listy. Partia może przeznaczyć w tym roku na dotarcie do jednego wyborcy 82 grosze. Jeśli startuje w całej Polsce, daje to limit około 25 mln zł; jeśli tylko w niektórych okręgach - odpowiednio mniej. Każda partia może gospodarować tym limitem, jak chce, dzieląc go na ogólną promocję swego logo i całych list lub na wspieranie konkretnych kandydatów, W praktyce partie większość pieniędzy pozostawiają w gestii swego centralnego komitetu wyborczego z przeznaczeniem na najkosztowniejsze formy kampanii - reklamę w telewizji oraz billboardy. Resztę rozdzielają wśród kandydatów, po równo lub sprawiedliwie, często pozwalając im na dowolne wykorzystanie tych pieniędzy pod warunkiem skrupulatnego rozliczenia. Jak słyszymy, przykładowy kandydat Gibała dostał 1500 zł limitu, a wydal według niezależnych szacunków kilkadziesiąt tysięcy. Powtórzmy: prawu nic do tego, PKW nie ma powodu, by interweniować. To tylko problem partyjnych skarbników.

Problemu prawnego nie będzie zresztą w ogóle, jeśli partia nie przekroczy ogólnego limitu wydatków. Co najwyżej ten i ów wśród partyjnych kolegów może zarzucić Gibale, że przez jego rozrzutność sam musiał ograniczyć wydatki na żądanie skarbników, a może nawet, że rozrzutny kandydat wszedł do Sejmu po krzywdzie towarzyszy. Prawo nie zajmuje się tym, czy w partiach panuje dobra atmosfera. Prawo żąda, by partie nie wydawały za dużo. Prawo każe także wszystkie wydatki wyborcze rozliczyć za pomocą faktur wystawionych na odpowiedni komitet wyborczy i za jego pisemną zgodą oraz opłaconych z oficjalnego konta tego komitetu. A gdyby przykładowy kandydat Gibała chciał zapłacić komuś z własnej kieszeni? To znów nie jego problem, chyba że doszłoby do ewidentnego przestępstwa karnego w rodzaju fałszerstwa. Je śli nie, konsekwencje poniesie partia.

A są to konsekwencje poważne, bo idące w dziesiątki milionów złotych. Każda finansowa nieprawidłowość w kampanii może być powodem odrzucenia sprawozdania partii przez PKW. Wówczas partia, w skali całego kraju, traci prawo do jednorazowej dotacji zwanej potocznie zwrotem wydatków na kampanię oraz do corocznej subwencji na działalność statutową. Dla przykładowej Platformy mogłoby to oznaczać stratę około 100 mln zł w latach 2011-2015.

Czy kandydat pozostałby zupełnie bezkarny? Niekoniecznie. Przykładowa Platforma mogłaby wytoczyć przykładowemu kandydatowi Gibale proces cywilny o poniesione straty. Proces taki przykułby zapewne uwagę nie tylko krajowych mediów, lecz także prawników całego świata. Potrwałby pewnie do 2020 r., wyżywił całe pokolenie polskich adwokatów, ale praktyki raczej by nie zmienił. Bo politycy zanadto lubią rozwieszać na słupach swoje podobizny.

KRZYSZTOF LESKI