Prasa - szczegóły

2011-04-06

Prokuratura wojskowa nie znalazła dowodów na to, by w czasie lotu do Smoleńska doszło do zamachu - powiedział kilka dni temu prokurator generalny Andrzej Seremet, bo obok strony rosyjskiej badaniem przyczyn katastrofy smoleńskiej zajmuje się także strona polska, l kwietnia na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej prokuratorzy poinformowali, że przedłużają śledztwo w tej sprawie o kolejnych sześć miesięcy, czyli do października. Dziś Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej przekaże Polsce kolejne tomy akt śledztwa w sprawie katastrofy. Ale kilka rzeczy wiadomo już na pewno: na pokładzie prezydenckiego tupolewa nie było bomby, nikt nie rozpylił na lotnisku Siewiernyj sztucznej mgły, co sugerowano, paliwo lotnicze było prawidłowe.

Po wykluczeniu przez prokuraturę ewentualności zamachu terrorystycznego w Smoleńsku polscy prokuratorzy badają nadal: działanie polskiej załogi w kontekstach ewentualnego błędu techniki pilotowania, naruszenia przez załogę zasad dyscypliny lub regulaminu lotów albo niedostateczne wyszkolenie załogi. W śledztwie sprawdzane są również hipotezy, czy polski samolot miał usterkę. Według szefa wojskowej prokuratury okręgowej płk. Ireneusza Szeląga ta hipoteza zyskała na znaczeniu po ogłoszenie przez RosAwiację rekomendacji dla użytkowników samolotów TU-154M, by wycofywać je z eksploatacji w związku ze zbyt dużą awaryjnością. Prokuratura musi też odpowiedzieć na pytanie, czy do katastrofy mogło dojść z winy złej pracy polskiego personelu naziemnego albo rosyjskich kontrolerów. Wątek organizacji lotu wyłączono z głównego śledztwa i przekazano cywilnej Prokuraturze Okręgowej Warszawa-Praga. Kiedy poznamy wyniki prac Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie?

Prokurator generalny Andrzej Seremet mówił, iż śledztwo zakończy się do końca tego roku.

Równolegle do prokuratury swoje prace prowadzi polska komisja działająca przy szefie MSWiA. Minister Jerzy Miller zapowiedział, że raport komisji poznamy prawdopodobnie w maju

Ale i tak jego treść może być dla wielu sporym wstrząsem. - Uważam, że wolelibyśmy, aby raport stwierdzał, że przyczyną wypadku były nadzwyczajne warunki meteorologiczne, niemożliwe do wykrycia wady samolotu czy inne zdarzenia niezależne od człowieka. A ten raport będzie się odwoływał do ludzkich zaniechań, zaniedbań i niefrasobliwości - mówił w rozmowie z nami Jerzy Miller. I dodał: - Nikt z nas nie lubi przyznawać się do błędów, i nie dotyczy to tylko pojedynczej osoby, również instytucji czy społeczeństwa jako całości, a tu... rejestr błędów, i to niebłahych. To na pewno mocno w naszą dumę uderza. To boli.

Ale mimo że na sam raport przyjdzie nam jeszcze poczekać, nietrudno się domyślać, jakie uwagi się w nim znajdą. Część z nich została już zresztą omówiona przez samych ekspertów i opisana w dziesiątkach artykułów, jakie przez ostatnie jedenaście miesięcy pojawiły się w prasie. Postanowiliśmy przedstawić przynajmniej kilka, wydawałoby się, oczywistych wniosków, do jakich zapewne dojdą członkowie komisji. Eksperci pracujący przy raporcie na pewno wskażą na fatalną organizację samego lotu 10 kwietnia 2010 roku. Wiadomo już dzisiaj, że na wylot do Smoleńska nie byliśmy przygotowani.. Bogdan Klich, minister obrony narodowej przyznał zaraz po katastrofie, że nie wiedział, iż pięciu najważniejszych jego dowódców, w tym szef sztabu generalnego, leci tym samym samolotem na uroczystości katyńskie. Wielce prawdopodobne, że nie wiedział o tym wojskowy kontrwywiad.

Tymczasem, jak wskazywał gen. Sławomir Petelicki, twórca i pierwszy dowódca jednostki specjalnej GROM, wojskowym takiej rangi przysługuje ochrona, tak logistyczna ze strony wspomnianego już kontrwywiadu, jak fizyczna - ze strony specjalnie do tego przeznaczonej jednostki Żandarmerii Wojskowej. W ogóle wydaje się, że 96 osób-obok dowódców posłowie, ministrowie, wreszcie para prezydencka - nie było odpowiednio chronionych Na lotnisku czekało na nich zaledwie dwóch pracowników Biura Ochrony Rządu. Rzecz, wydawałoby się, nie do pomyślenia. Podobnie jak sam fakt wysłania do Smoleńska tylu ważnych osobistości jednym samolotem. Trudno się więc spodziewać, aby w raporcie komisji te błędy nie zostały wytknięte.

Zresztą do podobnych wniosków doszło już Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, o czym mówił nam jego szef gen. Stanisław Koziej. - Zaproponowaliśmy i zostało to przyjęte na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, że na pokładzie jednego samolotu nie powinna się znaleźć więcej niż połowa strategicznych dowódców wojskowych, nie więcej niż połowa członków Rady Bezpieczeństwa Narodowego, nie więcej niż połowa Rady Ministrów i nie więcej niż połowa Kolegium Służb Specjalnych. Chodzi o to, aby w razie tragedii zachować ciągłość funkcjonowania państwa. Jednocześnie zasugerowaliśmy, aby na pokładzie jednego samolotu nie znaleźli się prezydent z premierem, bo to dwa ogniwa władzy wykonawczej. Nie mogą razem lecieć marszałek z prezydentem, bo marszałek Sejmu musi w razie potrzeby zastąpić prezydenta. Uznaliśmy, że nie powinien lecieć premier z pierwszym wicepremierem. Krótko mówiąc, kryterium, którym się posługiwaliśmy, to konieczność zachowania ciągłości funkcjonowania najważniejszych organów państwa i władzy państwowej - tłumaczył w rozmowie z naszą gazetą.

Uwadze ekspertów nie umknie na pewno, że na pokładzie prezydenckiego tupolewa nie było tzw. lidera, który musiałby znać lotnisko w Smoleńsku, fatalne i praktycznie nienadające się do lądowania, o czym ostrzegała MSZ i kancelarię premiera już miesiąc przed planowaną wizytą polska ambasada w Moskwie. Rodzi się zatem pytanie, dlaczego te ostrzeżenia zostały zignorowane?

Kolejny grzech - tym razem polskich VIP-ów - naciski i presja wywierana na pilotów. Wprawdzie nie ma dowodów, że ktoś w tak fatalnych warunkach kazał im lądować na lotnisku Siewiernyj, ale już samo to, że podczas tego manewru w kabinie pilotów obecny był gen Andrzej Błasik, wydaje się niedopuszczalne. Ale - jak się okazuje - w polskiej rzeczywistości całkiem normalne.

Wprawdzie w 2008 roku po katastrofie casy w siłach powietrznych prowadzone były szkolenia teoretyczne ze współpracy załogi w kabinie, ale wzięło w nich udział jedynie 170 wojskowych, co oznacza, że nie udało się przeszkolić wszystkich załóg wieloosobowych.

Jak zaznacza minister Jerzy Miller, komisja nie będzie wskazywać winnych. - Tb zadanie prokuratury. Ona dostanie ten raport i pewnie wykorzysta go w swoim postępowaniu. Zresztą częściowo już korzysta z naszych ustaleń -mówił nam szef MSWiA. Ale też nie ukrywał, że choć w raporcie nie padną nazwiska, nietrudno się będzie domyślić, kto za co jest odpowiedzialny. Pytanie tylko, co z raportem zrobi premier Donald Tusk?

Dorota Kowalska