2011-10-21
Ojciec - milioner, wuj - słynny Jarosław Gowin. W Krakowie mówią, że młody polityk PO na kampanię wyborczą wydał z własnej kieszeni majątek, nawet milion złotych.
Poseł Łukasz Gibała, szef krakowskiej PO, został okrzyknięty królem kampanii. Jego plakaty wisiały wszędzie, nawet na pojemnikach z używaną odzieżą. Za niszczenie miejskiej infrastruktury magistrat wciąż nalicza mu kary. Choć startował z 19. miejsca na liście, mandat zdobył z niezłym wynikiem (ponad 18 tys. głosów). Teraz zebrały się nad nim czarne chmury - musi rozliczyć kampanię, na którą partia przyznała mu limit 1,5 tys. zł.
Wśród polityków PO głośno mówi się, że krakowska PO ma być rozwiązana. Powody? - W kampanii wyborczej w Małopolsce nie mogliśmy liczyć na naszą największą strukturę, czyli na krakowską Platformę - tłumaczy Ireneusz Raś, szef małopolskiej PO, sugerując, że Gibała grał głównie na siebie. Drugi powód to problemy posła Gibały z rozliczeniem kampanii.
Łukasz Gibała nie może nam powiedzieć, ile wydał na kampanię, bo wciąż liczy. Musi np. reperować miejskie skrzynki energetyczne, na których jego ludzie nalepiali ulotki. Farba z Niemiec, koszty rosną.
Na razie znana jest tylko jedna kwota: za prawie 300 tys. zł zrobił tuż przed wyborami akcję społeczną "Kierunek Kraków", w ramach której oblepił miasto kilkudziesięcioma billbordami z własnym wizerunkiem.
Kiedy Państwowa Komisja Wyborcza zakwestionowała tę kampanię, Donald Tusk polecił skreślić Gibałę z listy, bo naraził partię na problemy. Gibała słał SMS-y do Pawła Grasia, żeby się za nim wstawił. W końcu przekonał Grzegorza Schetynę, żeby stanął w jego obronie. I wywalczył miejsce.
Szef małopolskiego sztabu PO szacuje wszystkie koszty Gibały na kwotę 800 tys. zł do miliona.
- Przesada! Wydałem znacznie mniej - zapewnia Gibała. - W Stanach to normalne, że do polityki idą ludzie, którzy mają pieniądze!
AAANadwyżkę limitu wezmę
Poseł uważa, że wszystko jest w porządku, bo w trakcie kampanii pozbierał limity od kandydatów PO z innych regionów Polski. Ludzie Gibały dzwonili i pytali, czy zamierzają wykorzystać cały przyznany im limit. Niektórzy nie mieli pieniędzy, dlatego nadwyżkę limitu oddawali posłowi z Krakowa. - Cztery lata temu też zebrałem tak pokaźny limit. Nie słyszałem o uchwale partyjnej zabraniającej tego procederu - mówi Łukasz Gibała, zaznaczając, że najważniejsze jest, by każda partia przy rozliczeniu kampanii w sumie nie przekroczyła 30 mln zł.
Ireneusz Raś zdradza jednak, że przed wyborami Gibała dostał zakaz zbierania limitów od innych kandydatów.
Jaka kara może spotkać Gibałę, jeśli nie rozliczy swojej kampanii? Pełnomocnik finansowy partii wliczy jego wydatki w ogólne koszty partii, a Gibałę spotka kara wewnątrzpartyjna.
Pełnomocnik może tez złożyć na kandydata doniesienie do prokuratury. (Nieoficjalnie można jednak usłyszeć, że to mało prawdopodobne, by PO donosiła na siebie.)
Łukasz Gibała, biznesmen i doktor filozofii, który doktorat z logiki pisał na uniwersytecie amerykańskim, walkę o mandat rozpisał z matematyczną precyzją. Na wszystko miał tabelki, algorytmy i wzory. - To niesamowite! Potrafi nie wychodząc z pokoju, tak rozplanować rozwieszenie plakatów, by wygrać - ekscytuje się młody działacz PO. Gibała przyznaje, że do wyborów podchodzi profesjonalnie, a nie na czuja. - Trzeba policzyć, na ile mandatów może liczyć partia, kto kandyduje, ile głosów dostał poprzednio i w jakich dzielnicach. Potem porównuje się to z mapą własnego poparcia i z gęstością zaludnienia. Kolejne dane to pieniądze, którymi dysponujemy. Można dokładnie skalkulować, gdzie opłaca się rzucić najwięcej ulotek.
Dzięki takim rachunkom zdobył przed laty przywództwo w krakowskiej PO. Matematyczne wzory pozwoliły mu wyliczyć potrzebne do zwycięstwa szable, czyli delegatów. Pochodząca z Krakowa eurodeputowana Róża Thun tłumaczyła mu wówczas, że algorytmy mogą się czasem nie sprawdzić, bo poza matematyką ważny jest też czynnik ludzki. - Patrzył na mnie pobłażliwie, jak na kogoś, kto nie wie, na czym świat polega. On uważa, że wszystko da się obliczyć - wspomina Thun.
Koszt utraconych korzyści
Po co 34-letni człowiek wydaje prawie milion na zdobycie mandatu? Zastanawiają się w Krakowie. W przypadku Gibały nie sprawdza się zasada, że skoro nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Te Gibała już ma. Poza tym swoją obecnością w parlamencie już raz zaszkodził interesom rodzinnym. W poprzedniej kadencji Ministerstwo Skarbu w obawie o konflikt interesów wycofało się z prywatyzacji polmosów w Bielsku-Białej i Józefowie, bo chciała je kupić firma kontrolowana przez ojca posła Gibały.
Działaczka PO z zacięciem psychoanalitycznym: - Chłopak wychował się w cieniu ojca, który potrafi zarabiać miliony i w cieniu wuja Jarosława Gowina, który bryluje w polityce. Młody też chce być kimś. I jest gotów za to płacić.
Gibała na to, że był w polityce przed wujem. - Gdy w czasach POPiS-u Jarosław Gowin otrzymał z PiS i z PO propozycję startu do Senatu, namawiałem go do tego. Potem pracowałem przy jego kampanii i sam postanowiłem spróbować.
Inna teoria krążąca po Krakowie: - Ambicja! Gibała skłócony z posłem Ireneuszem Rasiem, przewodniczącym małopolskiej PO, chce wszystkim pokazać: nie chcieliście mnie w Sejmie, ale i tak wejdę!
Na koniec obecnej kadencji Łukasz Gibała znalazł się w dziesiątce najbogatszych posłów. Był ósmy z majątkiem wartym 4,1 mln zł (gotówka, papiery wartościowe i dom o powierzchni 140 m kw.) Mówi, że na działalności politycznej traci finansowo: - Proszę porównać moje oświadczenie majątkowe z tego roku i sprzed czterech lat. Widać, że majątek stopniał!
Rzeczywiście, teraz ma 243 tys. oszczędności, a w 2007 roku miał na koncie 925 tys. zł. Ale w tym czasie kupił samochód, który wycenił na 250 tys. zł. Miał też spore prywatne wydatki. - Chodzi o koszt utraconych korzyści - tłumaczy. - Gdy cztery lata temu zostałem posłem, zrezygnowałem z udziałów w założonych przeze mnie firmach. Zyski, które z tego czerpałem, były znacznie wyższe niż dieta poselska.
Skąd ma pieniądze? Duży spadek po mamie. Potem pracował u ojca, który ma sieć delikatesów i hurtowni alkoholu w całym kraju. Korzystał z rodzinnych pieniędzy. Założył dwie firmy działające na pograniczu branży turystycznej i nowych technologii. - Sprzedawaliśmy w internecie usługi touroperatorów, pośredniczyliśmy w wynajmie samochodów - mówi.
Widziała go pani na rowerze?
Zaprzyjaźniony z Gibałą Paweł Klimowicz (były senator, który odszedł z PO): - Spytałem go kiedyś: po co ty idziesz do Sejmu? Odpowiedział, że chce się teraz zająć czymś konkretnym i dopowiada: - Myślę, że on po prostu lubi być w polityce. I nie kryje się z tym. Lubi spotykać się z ludźmi. Działać publicznie. Teraz, gdy zrobił dobry wynik, powinien poświęcić się jakiemuś ważnemu wyzwaniu!
W poprzedniej kadencji Gibała zawalczył o zmianę prawa rowerowego. Zalegalizowano np. przyczepki dla dzieci i zezwolono rowerzyście w miejskim korku na wyprzedzanie samochodów z prawej strony. Ale nawet w tej materii nie wszyscy w PO doceniają doświadczenie posła. - Widziała go pani kiedykolwiek na rowerze? - pytają.
Poseł przyznaje, że jako człowiek biznesu skazany jest głównie na samochody (teraz jeździ audi A6,), na rower wsiada tylko w weekendy. Zajął się rowerami, bo miał wokół siebie fachowców.
Socjolog Paweł Kubicki wspomina, że na zlocie ruchów miejskich poseł Gibała był przez aktywistów wymieniany jako jedyny parlamentarzysta, który szuka kontaktu z organizacjami pozarządowymi. Zasłynął też tym, że w Sejmie jako jedyny z krakowskich parlamentarzystów Platformy głosował za pieniędzmi na wschodnią obwodnicę Krakowa - słynną S7. Stać go było na płacenie kar za złamanie dyscypliny.
Jak Gibała tłumaczy, po co wydał tyle pieniędzy, by ponownie zdobyć mandat?
- Realizuję się jako polityk. Śmiali się z mojej akcji "Kierunek Kraków", w której pytałem krakowian o problemy miasta, ale pomijając spór, czy była to agitacja wyborcza, uważam rozmowy z ludźmi za coś fajnego. Podoba mi się odwaga Donalda Tuska, że wsiadł do tuskobusa. Zależy mi, by Kraków się rozwijał.
Czy w Polsce każdy, kto lubi działać publicznie, może kupić sobie mandat? Socjolog Jarosław Flis analizujący od lat kampanie wyborcze nie ma dobrej wiadomości dla bogaczy: - Pieniądze nikomu w kampanii nie zaszkodziły, wręcz przeciwnie, ale w walce o głosy to tylko lukier, nie danie głównie. Billboardy mogą przypomnieć wyborcom daną osobę, ale nie zastąpią tego, że znamy ją z jakiejś działalności czy z telewizji. Łukasz Gibała jest w końcu szefem krakowskiej PO, wiele godzin spędził na rozdawaniu ulotek, znajomy widział go, jak walczył o głosy na przystanku autobusowym
Na ślub Rasia zaprosił
Małopolska PO od wielu lat podzielona jest na dwie skonfliktowane frakcję - Gibały i Rasia. W 2009 roku spory nasiliły się do tego stopnia, że krajowe władze PO rozwiązały małopolski zarząd. Komisarzem został Andrzej Wyrobiec, dziś sekretarz generalny PO, stojący zawsze w cieniu pierwszoplanowych polityków.
Raś i Gibała zarzucają sobie pompowanie kół, czyli zapisywanie do partii osób, które nie działają, lecz jedynie tworzą grupę, która wskazuje delegata na zjazd, gdzie wybiera się partyjnych przywódców.
- Gibała pokazywał mi kiedyś swoje tabelki. W każdym kole ma rozpisane szable - nazwiska z adnotacjami: "za mną", "przeciwko", "można przekonać". Wie, w którym kole trzeba kogoś dopisać, by wyszło na jego - mówi z podziwem młody działacz PO. I broni metod swojego mentora: - Gibała musiał liczyć szable, bo w partii natknął się na dominację Rasia. Chciał odświeżyć Platformę, ale nie miał szans. Musiał pomóc sobie algorytmami.
Przeciwnicy zazdroszczą Gibale, że do swoich kół zapisał nawet emerytów: - Ma kasę, więc wynajmuje autokar i wywozi ich na piknik nad Rabę. Szaleją z radości, a potem chodzą po swoich blokach i roznoszą mu ulotki.
Poseł Gibała jest dumny z kontaktów z emerytami. - Od dawna działam charytatywnie na rzecz ich stowarzyszenia. Część wstąpiła do PO, inni polubili mnie do tego stopnia, że gdy Raś usunął mnie z listy wyborczej, pisali do Donalda Tuska.
Złośliwi w PO mówią, że poseł Gibała potrafi swoje algorytmy wykorzystać również w życiu prywatnym. - Z Rasiem się nienawidzą, a mimo to zaprosił go na swoje wesele. Nie jest specjalnie religijny, ale ślub miał na Wawelu. Wyliczył, że takie fety się opłacają - opowiada jeden z posłów. Wspólne świętowanie wrogów - Gibały i Rasia - było możliwe tylko wówczas - ślub był miesiąc po zawieszeniu broni, czyli po zjeździe PO, na którym obaj posłowie podzielili się władzą. Gibała został szefem w Krakowie, Raś dostał obietnicę wygranej w Małopolsce. Emocje wybuchły na nowo przed ostatnimi wyborami, kiedy Raś już jako szef małopolskiej PO nie znalazł dla Gibały miejsca na liście wyborczej.
Teraz szukają się powyborcze rozliczenia, nie tylko z kampanii. - Struktury w Krakowie nie działają! - twierdzi poseł Raś. Krążą plotki, że krakowska PO ma być rozwiązana, że może znów przyjedzie tu komisarz.
Gibała protestuje: - Jak można mówić, że struktury nie działają, skoro kampania kandydatów Platformy była najbardziej widoczna na ulicach Krakowa. Ktoś musiał to robić! Nie wierzę, by płacono najemnikom! Zrobiliśmy też świetny wynik - osiem mandatów.
Zwolennicy Gibały sugerują, że poseł Raś chce się ostatecznie rozprawić z konkurentem, odwracając tym samym uwagę od swego słabego wyniku - choć był liderem listy, wyprzedził go startujący z trzeciego miejsca Jarosław Gowin.
Magdalena Kursa