Prasa - szczegóły

2011-01-10

Dramatycznie niska frekwencja, puste lokale wyborcze i znudzeni członkowie komisji. Wybory do rad dzielnic przyciągnęły w całym mieście nielicznych wyborców.

Krakowianie nie garnęli się do wczorajszego głosowania na swoich przedstawicieli w radach dzielnic. Kilkaset lokali wyborczych w całym mieście świeciło pustkami. - Wybory przebiegają spokojnie. Możliwe, że głosowała tylko rodzina i znajomi kandydatów - żartowali członkowie komisji wyborczej przy ul. św. Marka - Do godz. 17 nie przyszła do nas nawet jedna dziesiąta zarejestrowanych mieszkańców.

W innych sprawdzonych przez nas lokalach sytuacja wyglądała podobnie. Jeden z członków komisji wyborczej napisał na swoim profilu na Facebooku, że w czasie wyborów przed nudą ratował go wyłącznie bez-przewodowy internet w szkole, w której mieściła się jego komisja. Wszystko dlatego, że przez cały dzień w lokalach zjawiali się tam tylko pojedynczy wyborcy.

Były także okręgi, w których w ogóle nie głosowano. Wszystko przez to, że zgłosiło się w nich tylko po jednym kandydacie. - Nie miałam możliwości zagłosować, bo w wyborach z mojego okręgu wystartowała tylko jedna kandydatka - skarży się pani Jadwiga, mieszkanka os. Widok: - Na głosowanie poszłam trochę z ciekawości. Chciałam spojrzeć, kto w ogóle będzie na listach. Spodziewałam się, że zobaczę na nich przynajmniej kilka osób, a tu takie zaskoczenie.

O godz. 17 średnia frekwencja w całym mieście wyniosła 10,98 proc., do godz. 12 swoje głosy oddało zaledwie 4,67 proc. uprawnionych. Mieszkańcy narzekają, że wybory nie zostały wystarczająco nagłośnione, co może być przyczyną niskiej frekwencji. Krakowianie są bowiem przyzwyczajeni do tego, że zawsze tego samego dnia głosowali na dzielnicowych i miejskich radnych oraz prezydenta miasta. Dopiero w tym roku po raz pierwszy wybory do rad dzielnic zostały zorganizowane osobno. Uwagę od tegorocznych wyborów mogła też odciągać Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.

Pomysł rozdzielenia terminów wyborów został jesienią przegłosowany przez radnych PiS-u i zwolenników prezydenta Jacka Majchrowskiego. Radny Mirosław Gilarski (PiS) argumentował to podniesieniem rangi wyborów dzielnicowych.

Zdaniem Grzegorza Stawowego, szefa klubu Platformy Obywatelskiej w radzie miasta, niska frekwencja w wyborach może mieć opłakane skutki dla mieszkańców. - Przy tak niewielkim zainteresowaniu wyborami istnieje ryzyko, że zostaną wybrani radni z przypadku - uważa Stawowy. - Wystarczy, że ktoś ma popularne nazwisko albo liczną rodzinę. Można powiedzieć, że kandydaci będą wybierani przez kolektywy rodzinne. W takich warunkach zwycięzcą może okazać się osoba, która zdobędzie raptem 35 głosów. To nie jest demokracja, to prawdziwa anomalia.

Mateusz Żurawik
Gazeta Wyborcza
2011-01-10