Prasa - szczegóły

2011-12-28

- Czy pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Tadeuszem Piekarzem?

- To był rok 1980. Pracowałem wtedy w Instytucie Obróbki Skrawaniem, a po sąsiedzku była Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego, w której Tadeusz Piekarz dowodził "Solidarnością".

- Coś szczególnego utkwiło Panu w pamięci?

- Energia i takie ciepło w jego oczach.

- A spotkanie po zmianach ustrojowych...

- Bardzo mnie zaskoczył swoim telefonem i zaproszeniem do współpracy w Urzędzie Wojewódzkim, ponieważ ani umiejętności, ani ambicji takich nie miałem.

- Zawahał się Pan wtedy?

- Dał mi niewiele czasu, więc to zawahanie mogło trwać tylko do piątej rano następnego dnia.

- Czy można powiedzieć, że coś Pan zawdzięcza Tadeuszowi Piekarzowi?

- Nie coś, ale bardzo dużo. Kiedy zaczyna się zupełnie nowe działanie, do którego jest się nieprzygotowanym, to bardzo ważny jest ten, który przewodzi. Albo dostaje się dobry przykład i taką naturalną wskazówkę, podgląda się go, kopiuje, albo wręcz odwrotnie - otrzymuje się paczkę złych nawyków, które się potem powtarza. Praca z Tadeuszem Piekarzem była dobrą szkołą, która uczyła, jak pogodzić otwartość na człowieka z efektywnością pracy. Nauczyłem się np., że podejmując decyzję nie można wszystkich słuchać, bo nie ma na to czasu, ale nie wolno podejmować decyzji nie wysłuchując ludzi. Ta wrażliwość na ludzi, a jednocześnie stanowczość w podejmowaniu decyzji była szczególnie potrzebna w latach 90., kiedy wszystko tworzyliśmy na nowo, nie było czasu na zamawianie ekspertyz i trzeba było decyzje brać na swoje sumienie.

- Mogę się domyślać, że wojewoda Tadeusz Piekarz - jako urzędnik - był Pana idolem.

- To złe porównanie.

- Mistrzem?

- Nauczycielem.

* Jerzy Miller współpracował z wojewodą Tadeuszem Piekarzem najpierw jako dyrektor jednego z wydziałów Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie, potem jako dyrektor urzędu, a w końcu jako wicewojewoda.

Rozmawiał: GRZEGORZ SKOWRON