2011-10-17
Szyld partyjny ważniejszy od fotografii z prezydentem - wybory do Senatu pokazały, że okręgi jednomandatowe to niewypał. Na dodatek okazało się, że popularność Jacka Majchrowskiego nie przekłada się na popieranych przez niego kandydatów. W całej Polsce z prezydenckiego poręczenia dostała się tylko jedna osoba.
Nowością tegorocznych wyborów do Senatu było ustanowienie w nich okręgów jednomandatowych. Było to spełnienie postulatów środowisk upatrujących w takim rozwiązaniu wzmocnienie demokracji. Sytuacja, gdy zwycięzca w okręgu bierze wszystko, miała być trampoliną dla kandydatów niepartyjnych, znanych w swoich środowiskach społeczników czy autorytetów. Z okazji postanowili skorzystać prezydenci dużych miast, tworząc inicjatywę wyborczą Obywatele do Senatu. Liczyli, że skoro sami bez problemu zdobywają w kolejnych wyborach władzę w swoich gminach, równie łatwo wprowadzą swoich przedstawicieli do izby wyższej parlamentu. Przeliczyli się. W całej Polsce z prezydenckiego poręczenia dostała się tylko jedna osoba - we Wrocławiu. W Małopolsce nikt.
Czy zawiodła koncepcja? A może raczej jej wykonanie! Przegrani samorządowi kandydaci bowiem po cichu przyznają, że spodziewali się nie tylko lepszego wyniku, co przede wszystkim większego wsparcia od samych prezydentów. Tymczasem Jacek Majchrowski niemal zapomniał o namaszczonych przez siebie podopiecznych. Musiała im wystarczyć wspólna z nim konferencja prasowa.
- Gdy do Krakowa przyjechał prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, nie znalazł ani chwili, by się z nami pokazać - żali się jeden z kandydatów.
Słaba promocja to jedno, drugie to mała rozpoznawalność kandydatów. Miały być znane powszechnie autorytety, tymczasem do walki o Senat stanęli w Małopolsce byli politycy oraz rektor prywatnej uczelni. Inicjatywę - poza brakiem pieniędzy i struktur - pogrążyła też ordynacja wyborcza.
Prezydenccy kandydaci zdobywali średnio kilkanaście proc. głosów. W walce o Sejm mogłoby się to przełożyć na mandaty, do Senatu wchodził tylko zwycięzca okręgu. Czyli nikt od Jacka Majchrowskiego.
Były senator Paweł Klimowicz, kandydat Obywateli do Senatu, broni jednak okręgów jednomandatowych. - Wybrany w nich senator jest niezależny. Nie będzie zastraszany przez partyjne centrale, jeśli zapragnie głosować w zgodzie z własnymi poglądami - tłumaczy Klimowicz, który sam odszedł z PO, bo miał dość głosowania zgodnie z dyscypliną partyjną.
Co jednak działaczom społecznym po niezależności, skoro do Senatu i tak się nie dostają? Klimowicz: - Może za cztery lata trzeba będzie stworzyć też apolityczne listy samorządowców do Sejmu.
Ci, którzy myśleli, że uda się odpartyjnić Senat, ponieśli klęskę. Co więcej, ordynacja wyborcza sprawiła, że przygniatającą większość ma w nim jedna partia - PO.
Publicysta Janusz Majcherek nigdy w okręgi jednomandatowe nie wierzył. - Dobrze, że na własnej skórze przekonaliśmy się, jaką utopią była ta koncepcja. Mam nadzieję, że zostanie porzucona. W wyborach parlamentarnych nie da się ominąć systemu partyjnego. Nawet najwybitniejszy autorytet nie pokona kandydata partyjnego - przekonuje Majcherek.
Tak też stało się w Krakowie. Zdjęcie z prezydentem w wyborach do Senatu nie wystarczyło, krakowianie wybrali polityków PO - byłego ministra obrony Bogdana Klicha i Janusza Sepioła, senatora w minionej kadencji.
Socjolog Jarosław Flis przypomina, że fotografie z Jackiem Majchrowskim nie są gwarancją sukcesu nawet w wyborach samorządowych. W Krakowie najwięcej mandatów do rady miasta zdobywa od lat Platforma Obywatelska, potem PiS. Komitet prezydencki wypada słabo.
Magdalena Kursa