2012-03-14
Przed wyborami posła Łukasza Gibałę spotkałam po raz pierwszy w okolicach Miechowa, świat przesłonił mi już zupełnie na trasie od Słomnik. Te ostatnie 20 km E-7 do Krakowa jeździłam w szpalerze wizerunków Gibały umieszczonych na tak gęsto rozmieszczonych plakatach, że właściwie nie było widać już nic więcej. Żadnego malowniczego podkrakowskiego pagórka, żadnej szachownicy urodziwych pól. Nic, tylko Gibała. Towarzyszył mi także w Krakowie. Zaintrygowana pytałam krakowskich znajomych, kim jest kandydat Gibała, z czego jest znany? Znany był głównie jako siostrzeniec Jarosława Gowina i przeciwnik posła Ireneusza Rasia.
Janusz Palikot ogłosił właśnie "transfer roku", czyli przejście posła Gibały do jego Ruchu. Opowieść o pośle Gibale nie jest jednak historią o heroizmie młodego polityka, poddawanego partyjnej presji, aby utożsamiał się z partią, z którą się ideowo nie identyfikuje. Jest to raczej smutna historia o polityce w wydaniu regionalnym, gdzie nieznani szerzej "liderzy" biją się między sobą o wpływy, o stanowiska w licznych miejskich spółkach, agencjach, wszędzie tam, gdzie samorząd i państwo mają jeszcze coś do powiedzenia. Liczą głosy delegatów na zjazdy, czasem "pompują" koła, aby mieć ten jeden głos więcej.
Poseł Gibała ostatnio miał powody do frustracji. Jako szef Platformy w Krakowie zamarzył sobie, by zostać w następnych wyborach prezydentem miasta. Niestety, podobne marzenia ma jego główny przeciwnik, szef struktury wojewódzkiej, poseł Ireneusz Raś. Wprawdzie jeszcze niedawno panowie stanowiskami w mieście i regionie zgodnie się podzielili, co poseł Jarosław Gowin publicznie nazwał nawet "cudem Niedzieli Palmowej" bo akurat w przeddzień tego święta, dwa lata temu, odbywał się zjazd partyjnych struktur. Ale najwyraźniej cuda nie muszą wydawać trwałych owoców. Raś postanowił o prezydenturę Krakowa walczyć twardo. Założył nawet organizację pozarządową Tak dla Krakowa, aby podnieść swoje szanse.
Gdy stało się jasne, że PO poprze raczej Rasia, Gibała poszedł do Palikota. Tajemnica transferu roku jest więc bardzo prozaiczna, a perspektywa przyszłej kampanii samorządowej w Krakowie wręcz oszałamia: Łukasz Gibała zasłaniający swym wizerunkiem Wawel, a może nawet wieżę Kościoła Mariackiego. Wiele sobie można wyobrazić, gdyż determinacji i pieniędzy na kampanie posłowi nie brakuje. Ten doktor filozofii, autor pracy "Semantyka światów możliwych a modalność metafizyczna", dowiódł, że w jego przypadku bardzo wiele, a może nawet wszystko na tym świecie jest możliwe.
Mogę to spokojnie napisać, nie obawiając się, że następne numery POLITYKI zapełnią polemiki, do których prawo (w dwukrotnej objętości mojego tekstu) miała zdobyć każda z wymienionych osób, a może nawet Wawel i Wieża Mariacka, bo i o tych obiektach wspominam. Oto bowiem senatorowie, wykonując sugestie Trybunału Konstytucyjnego, wzięli się za udoskonalanie prawa prasowego. Idea przewodnia zmian przygotowanych przez Biuro Legislacyjne (bo w Senacie to prawnicy, a nie senatorowie piszą projekty) polegać miała na ujednoliceniu dwóch form - sprostowania i odpowiedzi. Zamiast nich miała pozostać polemika dotycząca nie tylko faktów, ale też ocen, za to drukowana obowiązkowo i przysługująca praktycznie każdemu. Dziennikarze mieli być pozbawieni nawet możliwości ustosunkowania się do niej.
Oczywiście, mimo wcześniejszych doświadczeń, choćby z umową ACTA, nowy przepis nie został z nikim skonsultowany, nie zapytano o zdanie żadnego dziennikarza, stowarzyszenia twórczego, związku wydawców, a nawet rządu, czyli na przykład ministra kultury, pod którego auspicjami obrady na temat zmian prawa prasowego trwają od lat. Szczęśliwie ktoś w Senacie w ostatniej chwili oprzytomniał i zamiast wystąpić do marszałka Borusewicza o nadanie drukowi numeru i skierowanie go pod obrady całej izby, radosną twórczość powstrzymano. Na razie wylądowała ona w szufladach senackiej komisji ustawodawczej jako przejaw nadgorliwości i braku politycznej wyobraźni. Podobno jest to już jej stałe miejsce postoju. Rzecz jednak w tym, że zdarza się, iż szuflady ktoś otwiera, zwłaszcza gdy w tle pojawia się instytucja tak poważna jak Trybunał Konstytucyjny. Nie bardzo więc wiadomo, czy w senackich szufladach leży makulatura, czy tykająca bomba.
Janina Paradowska