2011-10-19
Jak ktoś jest znany - albo ma znane nazwisko - i ma głośną kampanię, to jest duża szansa, że zostanie posłem niezależnie od miejsca na liście.
Rozmowa z Jarosławem Flisem politologiem UJ
Wojciech Szacki: Przed wyborami wiele było apeli o wybór świadomy, o szukanie na liście najlepszego kandydata, niekoniecznie tego, którego na pierwszym miejscu widziała partia. Czy hasło "nie głosujcie na jedynkę" było skuteczne?
Jarosław Flis: W porównaniu z 2007 r. moc jedynek osłabła. Liderzy partii wiedzą już, jak daleko mogą się posunąć przy układaniu list wyborczych. Tym granicznym przypadkiem okazał się prof. Andrzej Waśko, numer jeden PiS w Kaliszu, który nie wszedł do Sejmu - a weszło trzech znanych posłów, którzy na liście byli za nim.
W 2007 r. tylko w 14 przypadkach kandydaci z pierwszego miejsca przegrali z kimś z dalszych miejsc. Teraz takich porażek było ponad dwa razy więcej - 32.
W poprzednich wyborach jedynki z PO zebrały 41 proc. głosów oddanych na całą partię, jedynki PiS - 38 proc. Teraz odpowiednio 34 i 30 proc.
Ale trzeba dodać, że jedynka w dużej partii to wciąż niemal gwarancja mandatu - do Sejmu wszedł komplet jedynek Platformy i 40 z 41 - PiS.
Ale cześć tych polityków poniosła spektakularne klęski. Cezary Grabarczyk w Łodzi czy Ireneusz Raś w Krakowie mieli dwa razy mniej głosów niż Krzysztof Kwiatkowski czy Jarosław Gowin. Czy schowanie popularnych kandydatów w imię wewnątrzpartyjnych gierek mogło pogorszyć wynik całej PO?
- W surowych danych tego nie widzę. W Krakowie wynik PO był gorszy niż cztery lata temu, ale w Częstochowie przetasowań na liście nie było, a wynik też był słabszy. Zepchnięcie znanego posła na dalsze miejsce może zresztą mieć dobre skutki dla partii, bo będzie ciężej pracował w kampanii. Nastawi budzik na dwie godziny wcześniej, niż nastawiał, gdy był liderem listy. Choć te przetasowania zepsuły atmosferę w partiach ponad wszelkie wcześniejsze standardy.
A w mniejszych partiach?
- Tu trzeba rozróżnić dwie sytuacje. W części okręgów SLD, PSL czy Ruch Palikota nie zdobyły żadnego mandatu, więc pozycja na liście była sprawą drugorzędną. Ale w przypadku SLD i PSL były okręgi, w których partia zdobywała mandat, ale przegrywali kandydaci z jedynek. Przepadły np. wicemarszałek Sejmu Ewa Kierzkowska i minister pracy Jolanta Fedak (obie z PSL). Nie powiodło się też kilku jedynkom z SLD. W Sieradzu posłem został z ostatniego miejsca (ze wsparciem Aleksandra Kwaśniewskiego) Cezary Olejniczak, który pokonał jedynkę - szefową Partii Kobiet Iwonę Piątek.
Przypadkiem osobnym jest Ruch Palikota - debiutant, który wystawił nieznanych w większości kandydatów. Wyborcy postawili na szyld - do Sejmu weszły niemal wyłącznie jedynki.
- Na 40 posłów RP 38 to jedynki. Ale pozostała dwójka weszła z okręgów, gdzie weszły także jedynki - czyli nigdzie kandydat z dalszego miejsca nie przeskoczył lidera listy. To jedyna taka partia w tych wyborach. Drugą osobliwością Ruchu Palikota jest to, że jego kandydaci z dalszych miejsc dostawali podobny procent głosów w różnych częściach okręgu. Inaczej jest w zakorzenionych partiach, gdzie kandydaci skupiają wyborców z jednego powiatu, bo są w nim znani.
Wśród wyborczych mitów jest jeszcze ten, że ostatnie miejsce na liście to duża szansa na sukces.
- Nie jest to miejsce najgorsze, ale wyjątkowych zalet też nie widzę. Obliczyłem, że kandydaci z ostatnich miejsc byli - średnio - na dziewiątym miejscu pod względem liczby głosów. Były oczywiście odchylenia od tej średniej: Olejniczak z SLD był pierwszy, Jan Tomaszewski z PiS - trzeci w Łodzi. Mandaty zdobyło niewielu kandydatów z ostatnich miejsc: trzech z PiS, jeden z SLD, pięciu z Platformy. Nikt z PSL, nikt od Palikota.
Jak ktoś jest znany - albo ma znane nazwisko - i ma głośną kampanię, to jest duża szansa, że zostanie posłem niezależnie od miejsca na liście. Tomaszewski poradziłby sobie z dowolnego miejsca.
Łatwo wskazać przykłady polityków, którzy weszli z fatalnych wydawałoby się miejsc. Łukasz Gibała (PO) - z 19., Jacek Żalek (PO) - z 27., Jan Ziobro (PiS) - z 17. Jak ktoś jest popularny w okręgu, to nie ma niego mocnych. Mieczysław Golba z PiS spadł z 4 na 14 miejsce w okręgu krośnieńskim, by zrobić miejsce dla jednego z aniołków prezesa, ale to on wszedł do Sejmu.
Czy partie, tworząc listy, zrobiły jakieś spektakularne błędy?
- Największy błąd, który dostrzegłem, popełniła PO na Podlasiu. Jak się tworzy listy, trzeba zadbać o wstawienie na nie działaczy z wszystkich powiatów. Na Podlasiu w połowie powiatów brak było reprezentantów Platformy. I w tych powiatach PO straciła sporo punktów procentowych w porównaniu z 2007 r.
Rozmawiał Wojciech Szacki