Prasa - szczegóły

2012-03-12

W polityce z rodziną nie wychodzi się dobrze, zwłaszcza na zdjęciach. Widzimy to po zachowaniu ministra Gowina. Robi dziś co może, by nie być łączonym ze swym siostrzeńcem, którego wrodzony liberalizm pociągnął z PO do klubu Palikota. Ale to nie jest teraz największy kłopot ministra sprawiedliwości.

Po prawdzie przyznać trzeba, że Jarosław Gowin od lat podkreśla, że ideowo - a już zwłaszcza politycznie nic - albo niewiele - go z Łukaszem Gibałą nie łączy. Ten argument do publiczności trafia jednak z dużym trudem, bo przecież obaj należeli dotąd do jednej partii, startowali do Sejmu z tej samej listy, walczyli o wpływy w regionalnych strukturach partii. No i Polacy do wartości rodzinnych przywiązani są bardzo. Podobnie jak Grecy. Dlatego trudno im uwierzyć, że wuj siostrzeńcowi nie daje podpórki i odwrotnie. I przed tą opinią minister się broni skutecznie, kiedy odcina polityczną pępowinę, twierdząc, iż zachowanie siostrzeńca jest tchórzliwe. Może dotyka w ten sposób granicy przyzwoitości, ale łatka kumotra nie powinna się do niego przylepić.

Gorzej z opinią drugą, która przylepia się do ministra jego własnymi staraniami. Ta akurat może mu przeszkodzić w realizacji ambicji. A one, jak widać coraz wyraźniej, sięgają szczytów władzy.

Po kilku miesiącach pracy na ministerialnym stanowisku zdobył sobie opinię nieprzejednanego w swych pomysłach. Możliwe jest traktowanie tej cechy jako zalety. Ale tylko teoretycznie. Bo praktycznie nieprzejednanie oznacza wejście w morze konfliktów. A dla człowieka, którego kompetencje do zajmowanie tego akurat stanowiska są ciągle podważane, skuteczne przejście przez spory jest trudne. Bo zwyczajnie brakuje mu autorytetu. Ten wprawdzie i tak nie przekona grup, które w wyniku realizacji ministerialnych pomysłów tracą. Ale z autorytetem łatwiej pozyskać poparcie innych.

Gowin nie jest ministrem gładkim, który zaryzykuje co najwyżej narażenie się środowiskom słabszym. Wyraźnie widać, że stara się nie być ministrem sędziów, adwokatów i notariuszy, ale egzekwować od nich obowiązki, jakie są winni społeczeństwu. W mediach ma rozległe kontakty, umie z nich korzystać, a jednak przekonywanie do swoich racji przychodzi mu z trudem.

Jednak ci, którzy liczyli, iż Gowin rozwali sobie głowę na pierwszej skórce od banana napotkanej na ministerialnej drodze wyraźnie nie docenili jego inteligencji. Ta kazała mu długo po zaprzysiężeniu na ministra publicznie milczeć. W ten sposób uniknął prawniczych wpadek. W międzyczasie dobrał sobie grupę młodych współpracowników, pozyskał kilku prawniczych tuzów z wpływowym prof. Zollem na czele. Jednak nie potrafi przekonać, że taksówkarz bez egzaminu ze znajomości miasta, może być równie dobry jak ten z potwierdzonym GPS-em w głowie, ale tańszy.

Gowin liczy na poparcie milczącej większości, która na otwarciu wielu bezsensownie zamkniętych, albo przymkniętych zawodów może zyskać. Konsekwencję łatwo jednak pomylić z nieprzejednaniem. I to najwyraźniej Gowinowi się przydarzyło. W środowiskach prawniczych dostał już ksywę talib. A z taką opinią o skuteczność łatwo tylko w okolicach Tora Bora.

Marek Bartosik