Prasa - szczegóły

2012-01-21

Jedni twierdzą, że niekompetentni przewodnicy zaszkodzą wizerunkowi Polski i Polaków. Inni podkreślają, że wiedzę oprowadzających po mieście powinien weryfikować rynek, a nie urzędniczy stempel. Spór powraca.

Poruszenie wywołał minister sprawiedliwości Jarosław Gowin, który zapowiedział ostatnio zmniejszenie liczby zawodów z ograniczonym przez państwo dostępem. Spośród 380 zawodów regulowanych dziś za pomocą uprawnień państwowych uwolnionych ma zostać 240 (100 całkowicie). Zmiany dotkną przede wszystkim zawodów prawniczych, leżących w bezpośrednich kompetencjach ministra, ale nieoficjalnie wiadomo, że uwolnione mają zostać też wszystkie zawody podlegające pod ministerstwo sportu, czyli m.in. przewodnik.

Do ministra Gowina natychmiast trafił list od krakowskich organizacji skupiających przewodników. Zaznaczają w nim, że nie można dopuścić do budowania szkodliwego wizerunku Polski i Polaków przez osoby bez kwalifikacji.

Teraz, żeby zostać przewodnikiem, trzeba przejść prawie roczny kurs i zdać państwowy egzamin. To miałoby się zmienić.

- Przecież to nic nowego! Na takich zasadach przewodnicy od lat funkcjonują w Berlinie, Amsterdamie czy Londynie. Nie znaczy to, że nie ma kursów przewodnickich, stowarzyszeń, ale sytuacja, w której urzędnik egzaminuje potencjalnego przewodnika ze znajomości legendy o smoku wawelskim jest absurdem. O tym, czy dany przewodnik nadaje się do tej pracy, powinien decydować nie urząd, ale rynek, a system, który działa obecnie, to ograniczanie wolnej konkurencji - uważa Maciej Zimowski, twórca akcji społecznej Wolne Przewodnictwo.

Doskonale wiedzą o tym twórcy projektu Free Walking Tour. Ich klienci za zwiedzanie nie płacą, dopiero po zakończonej wycieczce po Krakowie zostawiają przewodnikowi "co łaska", w zależności od swojego zadowolenia. I chyba zadowoleni są, bo grupy podążające za przewodnikiem z tabliczką "Join us! ("Dołącz do nas!") są coraz liczniejsze.

- Zatrudniamy tylko osoby, które mają uprawnienia do oprowadzania po angielsku i świetnie znają język. Na początku dokładnie sprawdzamy ich wiedzę i zdolność poprowadzenia ciekawie wycieczki. Nie możemy sobie pozwolić, żeby oprowadzał u nas byle kto - tłumaczy Paweł Mrozowicz, pomysłodawca projektu.

Podkreśla jednak, że forma kursów i egzaminów przewodnickich jest skostniała, a na ich przebieg wpływ mają stowarzyszenia przewodników, które nie chcą dopuścić do powstania zbyt dużej konkurencji na rynku turystycznym. - Egzamin przewodnicki powinien być tylko miarą umiejętności danej osoby. Tymczasem kurs jest obowiązkiem, a na egzaminie pytania zadawane są często w taki sposób, by ograniczyć zdawalność - dodaje.

Ale przyznaje, że całkowite uwolnienie zawodu może doprowadzić do sytuacji spotykanej czasem na Zachodzie, gdzie zdarza się, że turystów oprowadzają inni turyści, którzy przyjechali do danego miasta tydzień wcześniej i zdążyli już je poznać.

Wiesław Piprek, przewodnik terenowy i górski, dodaje: - Zakres wiedzy, jaką powinien posiadać przewodnik, jest tak szeroki, że jakieś uprawnienia powinny w tym zawodzie pozostać. Ale przecież nie muszą one być państwowe, niech zajmują się tym korporacje, stowarzyszenia.

Wiele osób jednak obawia się, że po deregulacji nad działalnością przewodników nie będzie już żadnej kontroli i straci na tym jakość usług turystycznych.

- Wszystko zależy od tego, jak do sprawy podejdą biura turystyczne: czy postawią na jakość usług, czy zatrudnią osoby, które nie mają ukończonych specjalnych kursów, ale są za to tańsze - mówi Magdalena Rajca, oprowadzająca po Krakowie turystów hiszpańskojęzycznych. - Każdy z nas, przewodników, ma umiejętności językowe i wiedzę historyczną, ale nie mamy przygotowania pedagogicznego, więc nie porywamy się np. na prowadzenie lekcji historii albo kursów językowych. To powinno działać w obie strony - dodaje.

Barbara Suchy